Zaglądasz do mnie przez maleńkie okno,
Co przez dach cedzi złociste promienie
I dzięki temu nadziei się sączą
Nurty niosące przyjazne myślenie.
Widzę przez lufcik szybujące ptaki,
Na których skrzydłach obłoki się ciągną.
Za domem słychać czarnopióre szpaki,
Co różnobarwnie, w słońcu skrząc się, mokną…
Pod stropem kurz się unosi i tańczy
Na pięciolinii światła niczym nuty.
Zmrużyć powieki dosłownie wystarczy,
Aby w przestrzeni dostrzec ów okruchy,
Które się mnożą w stanie nieważkości
I przesuwają subtelnie wokoło
Z delikatnością najczulszej miłości,
I w rytmie taktu, co milczy wesoło...
A na drewnianej podłodze rupiecie
Poukładane w przypadkowe kupy
I tak potrzebne jak dziura w skarpecie
Lub odklejone, i zniszczone buty,
Ale bezcenne, choć niewartościowe,
Bo na pchlim targu niegodne wystawy,
Lecz do rozmowy i wspomnień gotowe
W oparach świeżo zaparzonej kawy,
Więc przesiaduję na tym składowisku,
Aby z przeszłością posiedzieć przez chwilę…
Czuję się wówczas jakby na urwisku
W pieszczotach bryzy, co niczym motyle
Kroplami muska me ciało zroszone,
Świeżością spływa po skórze przyjemnie,
A morze czasu podpływa spienione
I się oddala subtelnie… i sennie…
Przysiadasz wówczas obok mnie bez słowa
Z uśmiechem znanym mi dobrze z dzieciństwa.
W zdjęciach i filmach plącze się ma głowa…
Wtem teraźniejszość (bezpowrotnie?!) prysła
I się rozciągnął w swej okazałości
Okres wyrwanych kartek z kalendarza.
Spijam zachłannie ów nektar radości,
Gdyż taka uczta nie co dzień się zdarza,
Po czym… gdy zegar wjeżdża na dziedziniec,
Odgłosem kopyt podbija podkowy,
Czuję jak z prądem bezwiednym już płynie
Szept w pół urwanej, rozkosznej rozmowy,
Więc do lufcika podchodzę w zadumie.
Patrzę przez okno na pustą ulicę
I w roztargnieniu gasnącym poszumie
Dłońmi wygładzam bluzkę, i spódnicę,
Po czym ze strychu schodzę w obowiązki,
Które przyziemność ciągną na łańcuchu:
Praca i pośpiech, kuchnia i porządki,
I sen na koniec w miękkim, gęsim puchu.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz