wtorek, 24 stycznia 2023

PRZEDSMAK KOŃCA

Pomarańczową łuną zapłonęło niebo

Jakby słońce o blachę rdzawą się odbiło

I się ogniem wydało, który wrogi drzewom,

Bo pożogą gałęzie jakoby trawiło,


A wiatr szarpał czupryny ów płomieniem zlane.

Trudno zgadnąć, czy wzniecał żywioł podmuchami,

Czy z pożaru wyciągał konary spalane,

Co się zdały spopielać nieba kolorami.


Świst gałązek jak bicza smagał przestrzeń chłodną,

Że aż zimnem pękały nierozgrzane kości.

Krew się w żyłach zdawała dla życia bezpłodną,

Bo przez mróz pozbawianą należnej prędkości.


Człek posturą skuloną przemierzał chodniki,

Na swym grzbiecie dźwigając wiatr, co oszalały

Dzwonił zębem o zęby niczym koraliki,

Które z sznurów zerwanych na lód się sypały.


Krok się w drodze spowalniał bezsilny w niemocy,

Ostre zimno wszak ciało zdawało się gasić.

Bezradnością, zmęczeniem mrużyły się oczy.

Śmierć się zdała do człeka niczym kotka łasić,


A on, idąc, zapragnął ciepłego schronienia

W ciasnym kącie, w fotelu z kubeczkiem herbaty,

Więc szedł ciągle uparcie w kierunku życzenia,

Aby poczuć na ustach ziół parzonych kwiaty,


Krew rozrzedzić i popchnąć nurtem ku wolności,

Aby w członach zmysłowa wrażliwość wróciła

I by rozgrzać zbolałe ciężkim marszem kości,

Które zima złowieszcza do szpiku zmroziła.


W tej sekundzie człek poczuł jak koniec zachodzi,

Jak ludzkiego istnienia cień z mapy odpływa,

Jak skutecznie istotę śmierć sprytem podchodzi -

Sierpem zimna od życia ów trzcinę odrywa.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz