Unosi się turkot drewnianych kółeczek
Stukotem chodaków ciągle przedrzeźniany,
A na ów wózeczku rząd woskowych świeczek
Płomieniami knotów powoli stapianych.
Niekiedy wiatr przeleci w pędzie i przemknie
Przez oczka złociste z czerwoną źrenicą,
Tworząc jakby w igłach swą nitką pętelkę,
Za którą niektóre płomyki polecą,
Więc zatrzyma się życie w progu kościoła,
Okiem rzuci na trumnę w kwiatów koronie.
Echem w nawach do duszy pieśnią zawoła,
Ciału obwieszczając, że to jego koniec,
Po czym ruszy dalej drewnianym turkotem,
O bruk chodakami stukając, kamienie,
Oblewane zimnym przemęczenia potem,
Pchane wciąż do przodu przez upór, nadzieję.
A gdy gdzieś przysiądzie, by odpocząć trochę,
Zdrapie wosk, co został po stopionej świecy.
Strąci łzę wzruszenia… może siorbnie nosem
Albo nic nie zrobi, po prostu dla hecy
I znów ruszy w drogę, na nic nie zważając
Jakby szczególnego nic się nie zdarzyło.
Będzie szło przed siebie, ślady zamiatając
Tych, których na wózku w drodze już nie było.
I się będzie toczyć śmiercią uszczuplane
Z pochyloną głową w głębokiej refleksji,
Krokami narodzin wciąż podtrzymywane
Jako sens. lecz nadal nieodkrytej treści.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz