Czemu nas słońce tak znienawidziło,
Że lawą ognia na ziemię wypływa,
W kulę piekielną się przeobraziło
I zemsty na lud jako wrogów wzywa?!
Powietrze taflą wibruje przestrzeni
I bucha żarem niczym smok w szaleństwie.
Topi się trawa w tym gradzie płomieni,
Liście się kruszą w pragnienia męczeństwie
A z drzew się sypią owoce zwiędnięte,
W wrzątku promieni jakby zaparzone.
Sunie spacerkiem nieszczęście przeklęte,
Wody szukając nad ziemią zgarbione.
Spod gołej stopy o spękanej skórze
Trzask się murawy jak gałęzi wznosi.
Już nawet zachód topi się purpurze,
Kiedy się gwiazda pożaru unosi.
W mieszkaniu każdy siedzi jak w grobowcu,
Czekając chłodu chociażby westchnienia.
Trawa jak szczota na zeschłym jałowcu
Kona, bo drzewa już nie dają cienia.
Żadna przyjemność to takiego lata.
Nawet komary, meszki się schowały.
Nic oraz nigdzie nie fruwa, nie lata.
Czyżby owady wszystkie pozdychały?
Piekielna pali człowieka pokuta.
Smaży się ciało pozbawiane wody.
Dusza się leni zmęczeniem zatruta
I myśl też nie ma siły dla swobody.
Tak mi się tęskno nagle uczyniło
Za kolorową, deszczową jesienią,
Bo już się wokół jesiennie zrobiło
Dzięki bezwzględnym, zabójczym promieniom.
Nigdy bym kiedyś i nie przypuszczała,
Że lato może stracić na wartości.
Deszczowej ściany bym tu teraz chciała,
Aby napoić spopielone kości,
Aby we włosy wetrzeć wodospady,
Nawilżyć skórę skurczoną pragnieniem,
Wejść nagim ciałem do chłodnej kaskady
Pod bryz rozkosznie rześkim zadaszeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz