Każdy poranek jak błogosławieństwo -
Początek życia, które się zbudziło
Oraz z nadziei pochodzące męstwo,
By odbudować, co się w gruz zmieniło.
Codzienność wkrada się nieśmiało w progi,
Zza horyzontu jak z tarczy zegara
Wysuwa gołe w złotej skórze nogi,
Machając nimi nad taflą, co szara
Pomost podmywa rozrzedzaną nocą,
O brzeg uderza pluskiem sennej wody
Jakoby żebrząc nie wiadomo o co…
Czyżby o prawo do większej swobody?
Coraz się bardziej od świata oddala
Pora ciemności zdobiona księżycem.
Jasność od wschodu światłem się rozpala
I na niebiosach króluje swym licem.
Rześkość powietrza na wskroś mnie przeszywa.
Porami skóry wiatr przesiewa ciało.
Czuję, że jestem bezwstydnie szczęśliwa,
Chociaż dla wielu to jeszcze za mało.
Podnoszę głowę, twarz w obłoki wsuwam,
Czując na skroniach dotyk nieboskłonu
I mam wrażenie, że jak orzeł fruwam,
Krążąc pieszczona wokół swego domu.
Nie potrzebuję podróży w nieznane,
W punkty napiętych na glob południków.
Takie momenty rankiem doświadczane
Rozkoszą doznań są różnych bez liku.
To mnie umacnia i to mnie uskrzydla,
Ambrozją bywa dla duszy i ciała.
Nie są mi straszne przygnębienia sidła.
W napoju bogów zanurzam się cała.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz