Oddalamy się od siebie coraz bardziej…
Myśli krążą paralotnią pod błękitem…
Rozmawiamy, ale teraz znacznie rzadziej.
Cisza wisi nad głowami pod sufitem.
Prawie mnie nie zauważasz i nie słyszysz.
Pokój ze mną czy beze mnie to to samo.
Nie wiem na co, będąc ze mną nadal, liczysz?!
Mam wrażenie, że nie jestem już kochaną…
Zastawiłam już przedpokój walizkami.
Uprzątnęłam kosmetyki z toaletki.
Żegnaj – piszę. - Nie jesteśmy tacy sami.
I zaciskam usta krwiste w biel serwetki.
Tuż przy progu się rozglądam po mieszkaniu.
W zamyśleniu przywołuję dobre chwile,
Po czym na głos wypowiadam – Niech cię, draniu! -
I wychodzę… Z mojej strony to już tyle.
Na komodzie zostawiłam swoje klucze.
Nie zamierzam nigdy więcej cię zobaczyć.
Teraz siebie i ze sobą żyć się uczę.
Nie krzycz: „Co to też, na Boga, może znaczyć?!”…
Czas dorosnąć i dojrzale fakt przedstawić -
Najzwyczajniej i po ludzku nam nie wyszło.
Trzeba jakoś tę rozłąkę godnie strawić.
Przyznam szczerze, że mnie nawet nie jest przykro.
Może wreszcie zauważysz, że mnie nie ma
Po naczyniach, które w zlewie zalegają,
Po skarpetkach nieupranych – to dylemat!
Czy mężczyźni większych zmartwień już nie mają?!…
Rozpoczynam nowe życie w pojedynkę.
Wynajęłam na poddaszu apartament.
Nie ukrywam – jest mi smutno odrobinkę.
Z przezorności rozpisałam już testament.
W końcu muszę zabezpieczyć się na przyszłość,
Byś po śmierci mojej wiele nie skorzystał.
Może kiedyś między nami była miłość…
Trzeba przyznać, że w małżeństwie ty żeś zyskał.
Delegacje i kariera, i bankiety,
W naszym związku byłeś niczym pączek w maśle,
A ja uschłam, zestarzałam się niestety…
Czułam jak ma dusza z tobą tylko gaśnie.
Podzielimy się córkami oraz synem.
Będą w święta nas odwiedzać naprzemiennie.
Wszystko, czymśmy byli dawniej, poszło z dymem.
Poświęcałam się dla ciebie nadaremnie.
Teraz siedzę na poddaszu tuż przy oknie,
Przyglądając się na niebie lśniącym gwiazdom.
Coś wymyślę, niech no tylko choć odpocznę.
Głowa huczy naszym krzykiem oraz zwadą.
To jest koniec! - trzeba jasno się wyrazić.
Widać, nie byliśmy stworzeni dla siebie.
Wybacz, bo nie chciałabym ciebie obrazić…
Nie zadzwonię, chociaż byłabym w potrzebie.
Teraz ja się liczę i moje zachcianki.
Nie będę kuchareczką, praczką, sprzątaczką...
I nudą trącała też rola kochanki,
Którą się raczyłeś nijak oraz rzadko.
Teraz mój czas się sączy wytrawnym winem.
Pora zadbać o tę, jaką bym być chciała!
Nie zrzucam na ciebie niepowodzeń winę.
Po prostu być żoną się zbytnio starałam.
Odfruwam, jak dzieci, które odleciały.
Nikt nas już nie scala i nic nas nie łączy.
Z pewnością uznasz mój pomysł za zuchwały.
Wiedz, że wszystko, co dobre, szybko się kończy.
Gdybyś umarł przede mną… Kupiłam ciuchy:
Grafitowy garnitur z szarą koszulą.
Załóż krawat. Nie bierz do kołnierza muchy.
Wyglądałbyś niemodnie i za ponuro.
Gdybym ja odeszła przed tobą, pamiętaj.
Z fioletowych goździków kup duży wieniec
I puść Tinę Turner – nie chcę czuć się spięta.
Co z tego, że będą myśleli: „odmieniec”?!
No, to… Pa!, mój drogi, i to już na zawsze.
Nie jęcz niczym szafa o starych zawiasach!
Żal naszego rozstania z czasem się zatrze.
Myśl, że jestem po prostu sama na wczasach.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz