Za biurkiem majestatu proboszcz dumnie siedzi,
Przeliczając gotówkę wziętą z zapowiedzi.
W grubych palcach rozciera banknot za banknotem,
Rozpalając na zyski zachłanną ochotę.
Przelicza, kalkuluje, duma nieboraczek
I ze złości, że mało dostał, głośno płacze.
Buchają w jego sercu, myślach dzikie żądze
I apetyt na duże z posługi pieniądze,
Więc gdy kwotą w kopercie tak się rozczarował,
Nagle zasłabł z przejęcia i się rozchorował.
„Oj, pogrywać nie radzę ze swoim proboszczem... -
Rzecze i postanawia: - Już ja was ugoszczę!”,
Po czym biegnie w sutannie złością rozogniony
Do kościoła, gdzie głosi wzburzony z ambony,
Że za mało i skąpo rzuca lud na tacę,
Przy czym pięścią odgraża oraz w nerwach skacze,
Aż mu płoną czerwienią nabrzmiałe policzki,
A głos ze strun ochrypłych z krzyku rośnie w piski.
Parafianie ze strachem patrzą na proboszcza
Przekonani, że sprawa nie może być gorsza,
I zmartwieni dogłębnie sytuacją całą
Uwierzyli w zarzuty, że dają za mało -
Od tej pory składali ofiarę obfitą,
A ksiądz widząc, iż rośnie zysk jakoby żyto,
Jeszcze bardziej zachłannym stał się niż przed laty,
Sakramentów udzielał drogo, więc na raty.
Oj, się pruły kieszenie wiernym mimo woli,
A wbrew temu duchowny swych poddanych szkoli
I biedniejszym odmawia pasterskiej posługi,
Swym żądaniem pieniędzy wpędzając ich w długi.
Zaczął nawet pobierać opłaty w naturze,
Mając wobec parafian swe roszczenia duże.
Brał i jajka, i kaczki, warzywa, owoce
I wyroby, bimberek oraz z malin soczek.
Nie odczuwał hamulca ani skrępowania,
Więc rozmnażał i mnożył swe wilcze żądania
I tak bardzo popłynął w żądzach zachłanności,
Że mu obce się stały objawy litości.
Datę ślubu odroczył, bo czekał na kasę.
„Sakramentu udzielę, jak forsę zobaczę!” -
Grzmiały groźnie rosnące z wiekiem wymagania,
W których to komornicza skłonność się odsłania.
Po kolędzie wyliczał nazwiska dłużników,
Oczekując banknotów w dość pokaźnym pliku.
Za pogrzeby wręcz zdzierał jak z niedźwiedzia skórę.
Na chrzty również zarzucał widoki ponure
I pod hasłem „co łaska” cennik przed twarz ciskał,
Aż na cyfry w swych oczach jak inkasent błyskał.
Tym sposobem parafian zatracił w grzeszności -
Wolna miłość, bezbożność, świętokradztwo gości.
Wierni ślubów nie biorą i chrztów nie przyjmują,
Zmarłych zaś na podwórkach w nocy zagrzebują,
By kolędy uniknąć gdzieś w świat wyjeżdżają,
A w niedzielę przed księdzem w domach się chowają.
Rozwydrzyła się swołocz jakoby w Sodomie.
Pan Bóg patrzy nań z góry i od gniewu płonie.
Kiedy zatem po śmierci proboszcz na Sąd przyszedł,
Trzymał w ręku swych zasług maleńki kieliszek,
A w tym: dach po remoncie, ławki wymienione
I parkingi, chodniki kostką wyłożone...
Pan Bóg strasznie znudzony takim wyliczaniem
Nagle wywód przerywa Swym stanowczym zdaniem
I wtem brama od Raju kluczem w zamku trzaska,
Bowiem Sędzia obwieścił, ile to „co łaska”,
A że księdza nie było stać na się wkupienie,
Został z nędznym grosiwem dan na potępienie
I zrozumiał, że ciężka od majątku taca
Po tym życiu doczesnym już się nie opłata.
Z Góry na dół ściągnęły go pełne kieszenie,
Gdzie jest płacz, zgrzyt zębami i wieczne cierpienie.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz