Za mało daję Ci od siebie Panie…
Czas mnie pochłania i strach, że nie zdążę.
Budzi mnie wczesne z mego snu wstawanie
I niczym jastrząb nad swym życiem krążę.
Wpadam w modlitwę, idąc z psem na spacer.
Nie mogę wtedy Ciebie się nachwalić.
Wybacz, że tak się bezsensu tłumaczę.
Chcę się po prostu na siebie pożalić.
W lawinie, Boże, przyziemnej roboty,
W którą się wplata bycie żoną, matką,
Dźwigając w sercu zmartwienia, kłopoty
Jestem przy Tobie zawsze, ale rzadko.
Przy odkurzaniu, praniu, gotowaniu
Mam wszak świadomość Twojej obecności,
A przy tworzeniu oraz kreowaniu
Czuję do Ciebie moc, Panie, wdzięczności,
Lecz gdzieś się gubię pośród bluz i skarpet,
Pościeli, którą trzeba wyprasować,
Czy podkoszulek, spódnic oraz majtek,
Co do komody czas najwyższy schować;,
Gdzieś się zatracam w kotletach, sałatkach
Albo przetworach robionych na zimę.
Kręcę się w kuchni niemal jak wariatka,
Puszczając myśli niczym dym kominem,
Które do Ciebie są adresowane
Z prośbą i troską oraz z dziękczynieniem…
A na kolanach nie stygnę na stałe,
By się pomodlić, Panie, wyciszeniem…
Tak wiecznie mało mam sekund na wszystko,
A ogrom ludzi, których Ci zawierzam.
Zaledwie wczoraj byłam nad kołyską,
A dziś przekwitam, nie tylko dojrzewam...
Zaledwie wczoraj trzymałam w ramionach
Szmacianą lalkę, stojąc w sukieneczce -
Dziś ta dziewczynka jest już porzucona,
Bo teraźniejszość bawić się z nią nie chce…
Zaledwie wczoraj byłam młodą mamą,
A już niebawem pewnie będę babcią…
Dawno nie jestem kobietą tą samą…
Dziś nawet bardziej skłaniam się ku kapciom,
A tu tak wiele jeszcze trzeba zrobić,
A tu mnie dręczą ciągle zaległości…
Tak bardzo chciałabym się, Panie, modlić
By podziękować Ci za dar miłości,
Ale nie umiem oswoić zegara,
Pogodzić z czasem wszystkich obowiązków.
Może za mało człowiek że się stara,
Za bardzo słucha wytycznych rozsądku?…
Wybacz, że w biegu wciąż Cię o coś proszę,
Że Ci polecam wrogów i przyjaciół
I że, pracując, Twoją Dobroć głoszę,
Że Ci odsłaniam swej niemocy padół
I wszystko w dzikim, szalonym pośpiechu
Jakby zaszczuta cykaniem wskazówek
Z miotłą, warząchwią w pomarszczonym ręku,
Z czynem i myślą, mową wśród półsłówek,
A nie w kąciku na kolanach sama
Z różańcem w dłoni jak z bukietem kwiatów,
Od przyziemności wreszcie oderwana,
Poza wymiarem bzdur, banałów, gratów.
Wybacz mi, Boże, bowiem nie potrafię
Być, kim powinnam może się okazać…
Później sumienia wymówką się trapię.
Teraz pięć minut mam, aby pogadać,
Więc w kilku wersach piszę dziś do Ciebie,
Czymże jest życie doczesne podszyte.
Codzienność zaraz mnie zamknie w potrzebie.
Potraktuj zatem ten list jak priorytet.
Otocz opieką wszystkich, których kocham.
Błogosław również tym, co mnie nie znoszą.
Pociesz mnie, kiedy do poduszki szlocham.
Daj ludziom, o co z głębi serca proszą.
Nawracaj wszystkich, którzy Cię szukają,
Aby nie poszli na swe zatracenie.
Przepuść tym, co mnie, Panie, poniżają -
Daj im doświadczyć, czym jest Twe Istnienie.
Kończąc, Boże, listowny westchnień tych szturm,
Bo obowiązków rygor mnie przyzywa,
Zaznaczyć pragnę w zakładce postscriptum:
To dzięki Tobie jestem wciąż szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz