Na placu zabaw pod drzew koroną
Bawią się dzieci w grupie przedszkolnej.
Za siatką jakby z sieci zasłoną
Stoi - i niczym z wieży kontrolnej -
Mężczyzna, który je obserwuje...
Dość elegancki i poważany,
Więc się nie czai i nie maskuje,
Gdyż w środowisku jest dobrze znany.
Wtem go dostrzegły pisklęta w stadzie
I pod skrzydłami pań jakby kwoki
Przybiegły wszystkie w krzyku aplauzie,
Z którym zlewały się skoczne kroki.
Pan od muzyki wręczał lizaki,
Z kieszeni rzucał przed drób cukierki.
Wianuszek tworzą wokół dzieciaki.
Echo w dal niesie ów rwetes wielki!...
A w kącie mrocznym owej scenerii
Za opuszczoną w ciszy kurtyną
Stoi dziewczynka lub... chłopiec w ciemni
Z cierpienia gorzko bolesną miną.
Krwiste nań światło dość skąpo pada.
Trudno uchwycić zatem szczegóły.
Pan na to dziecko dłonie nakłada,
Zdzierając z niego płatami skóry
Godność, niewinność i zaufanie,
Co kawałkami zrywane z ciała
Niczym szarpane w strzępy ubranie
Czynią, że płonie istota mała
W piekielnym ogniu jej upodlenia,
Które zabija w niej to, co piękne,
Poczuciem winy zaś, zawstydzenia
Na wiekuistą skazuje mękę,
Która wypacza obraz miłości,
Dotyk z łamaniem kości kojarzy,
Na ludzi szczuje stanem wrogości,
Spojrzeniem w oczy jak żarem parzy...
Do ciemni weszło bezbronne dziecko
Wyszło z niej później, lecz... nie to samo -
Próg przekraczając, wyniosło piekło.
Wszystko mu w ciemni wszak odebrano.
Tam zostawiło album dzieciństwa
I negatywy okrutnej zbrodni,
Wszelkie dowody wstrętnego świństwa,
Nici z spódniczki, spodenek, spodni.
Tam drży i płacze, krzycząc od wnętrza,
I niemym głosem błaga o litość,
Czując jak ciało na wskroś przewierca
Fizyczna, brudna, bestialska bliskość.
Tam jego serce rwała tęsknota
Za rodzicami jak wybawieniem
I tam do życia zmarła ochota,
Więc byt jest tylko już przymuszeniem.
Stamtąd człowiekiem się nie wychodzi.
Tam dusz w agonii jest cmentarzysko.
Ciało karmione bólem się głodzi,
Marzy o śmierci, by cofnąć wszystko,
Więc... bez znaczenia czy ksiądz, czy lekarz,
Pan od muzyki lub celebryta,
Pani z sąsiedztwa albo aptekarz...
Tu o profesje już nikt nie pyta.
Każdy, kto trupy dzieciństwa sieje,
By zaspokoić fizyczne żądze,
Dzięki któremu demon się śmieje,
Za ciszę płacąc grube pieniądze,
Winien jest ponieść karę za czyny,
Którymi zabił w dziecku człowieka!
Tymczasem, co my ludzie robimy?!
Niesprawiedliwość cuchnie z daleka!
Lincz na kapłanach! Im gilotyny!
Pod koloratką ścinane głowy!
A rozgrzeszamy tych, co lubimy
Przez świat sukcesu ich kolorowy.
Jednakie trzeba mieć - żądam! - serce
Dla tych, co dziecko wykorzystali,
Krwią niewinności zbrukali ręce,
Dzieciństwo chucią swą zadeptali.
NIE dla ulgowej - krzyczę - taryfy!,
Co jest statusem wciąż wyłudzana
Dla w społeczeństwie nie lada szychy,
Która nie pełni funkcji kapłana.
Każdy! - w sutannie czy w garniturze
Winien jednako być skazywany,
By gnić na co dzień w więziennym murze,
Choć... krwawić będą zadane rany...
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz