Zamykam oczy i wnet się przenoszę
W parku miejskiego aleje, i ścieżki,
Gdzie za Franciszkiem Marią Lancim wodzę
Wzrokiem, co głaszcze delikatność kreski,
W której projekty dzieł architektury
Wciąż zachwycają lekkością rysunku,
Na tle zieleni znaczą swe kontury,
Zdradzając imię mistrzowskiego kunsztu.
Przechodzę cicho pod górką parkową,
Co kamieniami pierś ma wyłożoną,
Wystaje z ziemi swą piaszczystą głową
Drzew rozłożystych koroną zdobioną
I idę dalej pod gałęzi splotem
Jak pod szpalerem hucznych kastanietów.
Patrzę na korę pni zachłannym okiem
Jak na dłoń kupca pełniutką beretów
I po tych stopniach hub wyrastających
Wspinam się w górę za rudą wiewiórką,
Co płoszy stada ptaków w dal lecących,
Gubiących w zrywie puchu białe piórko,
A w wodospadach spadających liści,
Siadam na ławce przed neogotykiem.
Słońce kapliczki kamień złotem czyści,
Spływając z nieba promieni strumykiem.
W asyście kolumn i pod baldachimem,
Co się strzeliście w błękity wyciąga
I błogosławi okolicę krzyżem
Stoi Maryja... i zda się samotna.
Patrzę na twarz Jej lekko pochyloną...
Smutnym spojrzeniem pod nogi spogląda,
Które to zielem cudnie uwieńczono.
Niczego ponad - zda się, że - nie żąda,
A rozchylając rozłożone dłonie
Wskazuje miejsce swego stróżowania
Tym zachęcając, by usiąść koło Niej
Choćby na chwilę z Nią w ciszy czuwania.
Korzystam zatem z tegoż zaproszenia.
Milknę i słucham w myśli mych skupieniu,
Co Matka Boska ma do powiedzenia
W owym kamiennym ust Swych wyrzeźbieniu
I wtem z Jej głosem idąc w zgodnej parze,
Wychwalam Boga za ten cud natury,
Którym się w parku miejskim chętnie raczę,
Gdzie duch Tarnowskich ochrzcił stare mury.
Błogosław, Pani, tym zmęczonym ludziom,
Którzy mijają Cię w drodze za życiem.
Bądź im Pociechą, by poddani trudom
Czuli Twe wsparcie, jakim jesteś skrycie.
Błogosław dzieciom w ich drodze do szkoły
Czy na plac zabaw, w sąsiedztwie będący.
Daj czas dzieciństwa tej dziatwie wesoły
Oraz młodości mądrze wzrastający.
Błogosław, Pani, chociaż Cię nie widzą
Jakbyś porosła z każdej strony drzewem
I dzikiej róży pędem, i pokrzywą,
Wręcz zagłuszona wiatrem, ptasim śpiewem...
Otwieram oczy i siedzę przy stole,
A palce stygną me na klawiaturze.
Wspomnieniem, które widać na mym czole,
Powiekę nadal mą w zadumie mrużę,
Bo choć fizycznie jestem wciąż daleko
Od tego miejsca kamiennej kapliczki,
Duchem, co nie ma dlań że nic trudnego,
Tulę do Matki Boskiej swe policzki
I w owym parku na koneckiej ziemi,
Gdzie się żołędzie, kasztany zbierało,
I pod płatkami śniegu lecącymi
Z piskiem na sankach z górki się zjeżdżało,
Idę przed siebie u boku Lanciego,
Rozpamiętując przeszłość tego miejsca.
Park ów imieniem pana Tarnowskiego
Bije naturą dorodnego serca
I nadal kusi, i nadal zachwyca
Skrawkiem zieleni w mieście położonym,
Nad którym czuwa Maryja Dziewica
Pod baldachimem do nieba wzniesionym.
grafika pochodzi ze strony: pomniki-przyrody.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz