Żegnaj tygodniu, co trenem odpływu
Jak panna młoda kroczysz w takt powagi,
Mnie zostawiając oraz świat mój z tyłu,
Nie przywiązując do nas żadnej wagi.
Czas mi kotwicę unieść i wyruszyć
Cieśniną wolnych twoich dni ostatnich
Nim się nostalgia pożegnaniem wzruszy...
Dokąd zaś zmierzam? - pytasz - Nie wiem. Zgadnij.
Zerwał się zaprzęg narowistych koni.
Dyliżans pędzi jakby koła gubił.
Woźnica krzyczy w pocie siwej skroni
Jakby przewoził ziemniaki, nie ludzi;
Szarpie za lejce, które świszczą, gwiżdżą
I tną w galopie ścigane powietrze.
Usta w uśmiechu z pasażerów szydzą.
Dokąd nas wiezie, wyznać nawet nie chce.
Zatem jak widzisz, szanowny tygodniu...
Los przejął władzę nad wolą człowieka
I go przeciąga z dnia w dzień oraz po dniu,
Nic nie zdradzając, co go jutro czeka.
Stąd ma niewiedza, żadna nieuprzejmość,
Że na pytanie ci nie odpowiadam.
Człek jest świadomy, ale dziwna senność
W codzienność jego jak złodziej się wkrada
I wszelkie plany do wora pakuje,
Wynosi z domu na zgarbionych plecach.
Później się człowiek zmianom ów dziwuje
Jakby to szok był lub przewrotna heca,
Bo to, co wczoraj wybrał, postanowił,
Dziś nierealnym jest wyobrażeniem.
Niby do tego już się przysposobił,
A mimo wszystko jest niczym marzenie.
Z tego powodu żyję dość naiwnie,
Wierząc, że los się nade mną pochyli,
Dyliżans stanie wreszcie gdzieś szczęśliwie
I kurz opadnie, co się w kołach pyli,
Że zeń wysiądę i w końcu zobaczę
Jutrzenkę mego miejsca na tym świecie
I że nie tylko tutaj się przydarzę,
Lecz pełną piersią wreszcie zaistnieję
I będę punktem splotu południka
Z równoleżnikiem mego położenia.
Wiara mnie w przyszłość świetlistą przenika.
Bez żalu mówię: "Żegnaj! Do widzenia!",
Choć wiem, iż więcej ciebie nie zobaczę,
Tygodniu, który mnie właśnie porzucasz.
Och, ekscytacja we mnie drży i skacze,
I smutek, bo mnie rozstaniem zasmucasz.
Nic nie poradzę, żem sentymentalna
I te mieszane uczucia mnie dręczą.
Każda minuta jest dla mnie sakralna.
Nieobojętnie mi godziny lecą.
Stąd w dyliżansie na moich kolanach
Trzymam walizkę pełną fotografii
I tak od świtu do samego rana
Wsadzam w nią wszystko, co mi się przytrafi.
Później przeglądam całą jej zawartość,
W wspomnieniach tonąc na własne życzenie
I dzięki temu wiem, że było warto
Poznać czym radość, miłość i cierpienie.
Niby niewiele, zda się, że posiadam:
Zdarte ubranie, zakurzone buty,
Lecz to, że serce całe w życie wkładam,
Czyni, iż duch mój nie jest niczym struty
I, wolnym będąc, wolność celebruje,
Wznosi się ponad wszelkie przeciętności;
A z góry patrząc, bezbłędnie pojmuje,
Iż nie ma szczęścia w ów ludzkiej skłonności
Do gromadzenia błyskotek wszelakich,
Jeno w doznaniach, w których to, szybując,
Postrzega życie w barwach niejednakich,
Sen oraz wartość bytu odgadując.
Ta zrozumiałość czyni mnie człowiekiem,
Ten smak kontrastów, co codzienność tworzy,
Mądrość, co która pojawia się z wiekiem
I doświadczenia wielorakie mnoży.
Tak więc, tygodniu, tego mi potrzeba! -
Umiejętności, by z drugim człowiekiem
Dzielić się kromką ostatniego chleba
Przepijanego wodą albo mlekiem.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz