poniedziałek, 24 lipca 2023

PRZED TWE OBLICZE

Święty Apostoł Paweł do Rzymian

Zwracał się, mówiąc, że to Duch Święty

Zawsze w słabościach duszę podtrzyma

I Sam zaniesie nasze lamenty


Przed Twe oblicze, Boże i Panie,

Gdy słowa ustom głosu nie dadzą.

Tak niechaj właśnie ze mną się stanie,

Bo mnie modlitwy me w strzępach rażą.


Czas mi nie sprzyja w myśli skupieniu,

Gdyż obowiązków ciągle przybywa.

Zegar wskazówką jak w oka mgnieniu

Na nosie coraz złośliwiej grywa.


Nim się obejrzę, już dzień kolejny,

A ten wczorajszy zszedł bez modlitwy.

Nie wiem, czy człowiek taki bezczelny,

Czy też bezradny wobec gonitwy,


Co jak bat świszcze nad głową w znoju,

Bez chwil wytchnienia wciąż przynaglając

Do życia po nic i w niepokoju,

Ciało tresując, duszę deptając?!


Niekiedy z ramion ściągam zmęczenie,

Odkładam na bok, zasiadam w kącie...

Wówczas mnie kusi rozkojarzenie,

A po nim ciszy nuty kojące,


Więc... może wtedy Duch, Panie, Święty

Za mnie do Ciebie wznosi błagania?

Świat jest współczesny niczym przeklęty.

Bycia człowiekiem w nim się zabrania,


Dlatego rośnie potrzeba taka,

By Ciebie Stwórcę o pomoc prosić.

Lud bowiem kona z przyczyny raka,

Co człowieczeństwa śmiercią nam grozi.


Spójrz, Panie Boże, na masy w głodzie,

Który zabija i cudzołoży.

Człowiek człowieka dziś na powrozie

Ciągnie jakoby psa na obroży.


Wolność się bowiem na wspak pojmuje.

Silny przy władzy ma do niej prawo.

Kosztem drugiego się honoruje

I przywileje zdobywa krwawo.


Miłość jak dziecko w tanim burdelu

Dziś zaspokaja najdziksze żądze.

Stąd jej istotę zna tak niewielu...

Z ludzi dziś ślepych czynią pieniądze.


Człowiek jak tusza wisi na haku

I do konsumpcji jest wystawiony.

Moralność zbita w drobiny maku

Krzyczy, że każdy jest narażony


Na z swej godności wynaturzenie

I przywłaszczenie jakoby rzeczy.

Każdemu grozi też wykluczenie

Gdy się odważy oraz zaprzeczy


Temu, co bywa wszem wymuszane

Źle pojmowaną dyskryminacją

I co się wkrada deformowane

Głupoty władzą, i dominacją.


Miłość człowieka jako do siebie

Już nic nie znaczy ogołocona.

Bliźniego bowiem żywcem się grzebie,

By była własna żądza spełniona.


Odpowiedzialność gnije wszak trupem.

Jeden drugiego by w łyżce wody

Topił, przy ziemi trzymając butem,

W imię jedynie własnej wygody.


Niekiedy przesyt mam tego, Panie,

Więc chęć do życia we mnie umiera.

Widzę człowieka w gnoju konanie,

Który wnętrzności jak kwas mu zżera,


Gdy w takiej mazi ludzkiej zgnilizny,

Śluzie rozkładu o mdłej słodyczy,

Ropieją na nim rozdarte blizny,

A w nim duch w bólach się wije, ryczy.


W sieci grobowców ów rozgrzebanych

Trudno słowami jest mi wyrazić

To, czym mój umysł jest zaszczuwany

I z czym nie umiem sobie już radzić.


W Tobie więc, Panie, wciąż mam nadzieję,

Że się spod trupów na wierzch wygrzebię.

To dzięki Tobie nadal się śmieję

I w lustrze widzę wciąż, Boże, siebie.


O bratnie dusze zatem Cię proszę.

Za każdą taką też Ci dziękuję

I szczerze, Panie, przyznać się muszę,

Że dzięki Tobie tu nie wariuję,


Więc rację Paweł Apostoł głosi

Mówiąc, iż Duch się Święty wypowie

Za tego, co żal w swej duszy nosi,

Który nie umie wyrazić w słowie,


Bo tak niewiele od siebie daję,

Gdyż mnie znużenie często przytłacza,

A bardzo dużo zawsze dostaję.

Opatrzność Twoja mnie wszak otacza.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz