Wierzba rosochata, klęcząc nad strumieniem,
W sieci mnie zwabiła cienia pod koroną,
Usiadłam więc pod nią tuląc się myśleniem
Do pnia, który chłonął me refleksje korą,
W przewodach żywicznych soki rozpuszczając
Zadumy, co stała się ów drzewa rdzeniem,
I miazgę mej duszy treścią nasączając,
Wzmocniła jak wodą spragnione korzenie.
Po kilku minutach... może kilkunastu?...
Wierzba na gałązkach jak na pięciolinii
Bez wzniesienia kurtyn i gromkich oklasków
Nuty zaznaczając mych myśli, się chyli...
I niczym dyrygent podrywa się z ciszy,
Konarami jakby batutą machając!
Teraz, co mi dusza szepce, świat usłyszy,
Listowia szelestem jej się zachwycając,
Ale!... nie dbam o to, bo wiatru muzyka,
Który trąca struny wierzby nastrojonej,
Na wskroś mnie wzruszeniem nieziemskim przenika
I akompaniuje głowie rozmarzonej.
Nigdzie się nie ruszam - nie zamierzam odejść.
Nade mną się wianek jaskółek zaplata.
Wokół się rozciąga plątanina obejść...
Uciekałam nimi przed sobą przez lata.
Teraz to odrzucam - jestem jaka jestem
Z pełnym inwentarzem moich wad i zalet.
Dziś na siebie patrzę rozumem i sercem,
I siebie - człowieka nie wstydzę się wcale.
Nie będę udawać kogoś, kim chcą widzieć
Mnie ów samozwańczy w gronie dygnitarze -
To z naturą moją wszak w parze nie idzie,
Na życie kłamstwami bowiem się nie ważę.
Prawda jest najmilszą duszy przyjaciółką,
Choć wymagająca i w współżyciu trudna.
Nie będę łączyła bułeczki z bibułką -
Ta cecha jest dla mnie potwornie paskudna.
Jestem JA bezwstydnie, wkurzająco szczera,
Bo wreszcie świadoma swej podmiotowości,
Którą budowałam sama i od zera,
Gdyż los nie miał dla mnie ni grama litości.
Dziś jestem kobietą o półwiecznym stażu
Z rękoma po ziemie niczym orangutan
Od ciężkiego bardzo życia nadbagażu,
Lecz na cztery nogi porządnie podkuta -
Przebiegła jak węże gołębica czysta
Z biletem do jutra w zaciśniętej dłoni,
Na bycie prawdziwą niepoprawnie chytra
Z wianuszkiem jaskółek na siwiutkiej skroni,
Z miłością do siebie - tej!, widzianej w lustrze,
Która już niewiele ma z tamtą wspólnego.
Choć dźwigam na barkach doświadczenia smutne,
Nie tracę przenigdy ducha pogodnego.
Mów więc o mnie ,wierzbo, o mnie rozpowiadaj!
Z pewnością przedstawisz mnie jaką że jestem.
Anonsuj mnie, wierzbo, i o mnie rozmawiaj
Szelestem i szumem, prozą albo wierszem!
Ty będziesz w ocenie bardziej obiektywna
Niż ludzie, co którzy chcieli mnie oswoić,
Abym kosztem siebie dlań była uczynna,
Co by swe potrzeby mogli zaspokoić,
A którym zerwałam się nagle z łańcucha
I pędem ruszyłam ku swej dojrzałości
Jak wytresowane psie, co już nie słucha,
Choć mu podrzucają dla zachęty kości.
Mówże o mnie, wierzbo - praw bez skrępowania
O wadach, zaletach, intencjach i czynach!
Opowiadaj o mnie, lecz bez pudrowania!
Zduśże wszystkie plotki, co kisną w zaczynach
Ludzkiej złośliwości oraz bałwochwalstwa,
W którym każdy siebie za boga uważa!
Mówże o mnie, wierzbo, boś w prawdzie jest trwalsza,
A to w byciu sobą bardzo mi pomaga!
O, jakże ci wdzięczna jestem za tę zdradę,
Którą obwieściłaś światu moje myśli.
W prawdomówność twoją mą nadzieję kładę,
Że z oszczerstw mnie szelest twych liści oczyści.
Do jutra, kochana, o tej samej porze.
Tuląc się do ciebie, ci się wyspowiadam,
Wszystkie karty na blat bezwstydnie wyłożę,
Posłucham jak tobą o sobie rozprawiam.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz