Tak się bezczelnie do mnie wprowadziłeś...
Rozpakowałeś bagaże na dobre
I że zostaniesz, nic mi nie mówiłeś,
Wykorzystując moje serce szczodre.
Myślałam, że to przelotna wizyta
Na czas kryzysu, cichych dni z sumieniem,
A to pół wieku i nikt z nas nie pyta,
Aby się rozstać, dławiąc się milczeniem.
Budzisz się rano jakbyś był u siebie,
Zakładasz buty i idziesz na spacer.
Jak długo potrwa ta farsa?! - nikt nie wie,
Więc się nadzieją nieustannie raczę,
Że może dzisiaj to twój dzień ostatni,
Jutro, gdy wstanę, ciebie już nie będzie,
Lecz między nami jakiś omen bratni
Znów mi wytyka: "Wczoraj byłaś w błędzie".
Za każdym razem, gdy siadam w zadumie,
A ty szykujesz jajka na bekonie,
Mój rozum pojąć ów związku nie umie,
Bo przecież dawno winien zapaść koniec,
A my?!... ciągniemy ten występ kukiełek,
W którym się zawsze upierasz przy swoim.
Mam dość wbijanych w mą duszę igiełek
I ciała, które się dwoi i troi,
By jakoś było... w miarę przyzwoicie,
Chociaż z przekorem wobec mojej woli.
Mam tylko jedno już gasnące życie,
Które przepływa przez palce i boli!
Mógłbyś pójść wreszcie po rozum do głowy
I pojąć, żeś jest niemile widziany.
Mam dość przy stole o niczym rozmowy!
Przeze mnie dawno jesteś spakowany.
Pragnę swe pasje i marzenia spełniać.
Czego, na litość!, w tymże nie pojmujesz?
Nie będę dłużej udawać i ściemniać:
Po prostu do mnie, losie, nie pasujesz!
Wiecznie mnie ciągniesz w przeciwnym kierunku
I tylko patrzysz na własne potrzeby,
A do mnie nie masz empatii, szacunku,
Czasem coś zrobisz dla mnie, lecz od biedy.
Bierz swoje rzeczy i dajże mi spokój!
Nie mam zamiaru się z tobą użerać.
Ktokolwiek patrzy na nasz związek z boku,
Zaczyna oczy w niewierze przecierać.
Wystarczająco długo cię znosiłam
I wybaczałam wszelkie przewinienia,
Kiedy się jednak w lustrze zobaczyłam,
Pojęłam, że mam dużo do stracenia,
Że tak niewiele jeszcze mi zostało,
Co wykorzystać winnam, ale mądrze,
I że o sobie myślałam za mało,
I to w dodatku ni słusznie, ni dobrze.
Dałeś mi wierzyć, iż tak być powinno -
Tym przedmiotowość we mnie wyrobiłeś.
Teraz, świadomą, pozwalasz być winną,
Choć to ty we mnie człowieka zabiłeś
I jak ten Piłat dłonie swe obmywasz
Pod strumieniami mi wciąż wytykania,
Że byłam wobec siebie nieuczciwa,
Choć oskarżyciel się przed tobą kłania.
Nie będę znosić tego poniżenia!
Już nie pozwolę byś mną poniewierał.
Żegnam! - powiadam - i nie do widzenia.
Długo się będziesz w swoją drogę zbierał?!
Spraszasz mi ludzi skażonych zazdrością,
Gdy z przyjaciółmi celebruję radość.
Ranisz mnie często ową bezczelnością.
Dobrze, że Pan Bóg choć czyni mi zadość
I osobami szczerymi okrasza
Moje codzienne z tobą się zmaganie.
Ty zaś, mój losie, naturą Judasza
Wciąż mnie sprzedajesz na trud i skaranie.
Cóż począć trzeba, gdy cię wyrzucając,
Nie mogę pozbyć się ciebie na zawsze?
Wyboru wobec tych faktów nie mając,
Muszę cię znosić nim się ślad nie zatrze
Naszego związku w wzlotach i upadkach,
I w przeciąganiu racji na swą stronę.
Wciąż za plecami mi mówią: "Wariatka",
Kiedy u szyi z tobą, losie, tonę.
A cóż innego u schyłku zostało
Po tylu latach udręki przy tobie?
Nie zawsze można to, co by się chciało.
Niełatwo zrobić, co się lekko powie.
Wszystko zależy jaki los się trafi,
Jakie relacje z człowiekiem zbuduje.
Mądrzyć się bowiem każdy z nas potrafi,
Kto słodycz życia jedynie kosztuje,
Kto ma los szczodry i usługujący,
Który na tacy frykasy podaje.
Ten, co o okruch ciągle jest walczący
I swej niedoli znosi obyczaje,
Wie, że niełatwo własny los przechytrzyć,
Wyrzucić za próg i lepszym zastąpić,
Bo taki bywa zawzięty i sprytny
Oraz złośliwie skłonny jest postąpić.
By nie zwariować i szczęścia nie stracić,
Przyjmuję zatem, co też mi przynosisz.
Wojna się z tobą, losie, nie opłaci,
Choć się o lanie nieustannie prosisz,
Więc przyjdzie mi się przy tobie wypalić
Jakoby świecy, co się nie stopiła,
A że nań ludzie złośliwi dmuchali,
Płomień świetności swojej utraciła,
Lecz mnie nie zniszczysz, bo za słaby jesteś
Wobec mej siły oraz wytrwałości.
Przystopuj trochę i zrozumże wreszcie:
Tyś jest przyczyną mojej odporności.
Pierwej mnie pewnie piorun jasny trafi
Nim kiedykolwiek twe pragnienie spełnię,
Wypowiadając własne: "Amor fati",
Chociaż odczuwam mego szczęścia pełnię.
Przestałam tobą, losie, się przejmować,
Bo nie mam wpływu na twoje kaprysy.
Przez resztę życia będę cię pilnować,
Byś nie za dużo skubnął z mojej misy.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz