O, ileż się ptaków nagle rozśpiewało,
Jakby chciał każdy „Dzień dobry” powiedzieć.
Wibracją dźwięku powietrze zadrżało,
Aż echo w miejscu nie może usiedzieć,
A każda nuta o listeczki trąca,
Na źdźbłach traw stygnie, na kwiatach dogasa,
Na skrzydłach z tiulu swej barwy kojąca
W przestrzeniach tańcem rozśpiewania hasa.
Można by stwierdzić, że nic nie istnieje
Poza ów trelem, co z drzew wiatrem płynie,
Które to drzewo od dźwięków goreje,
Jak pod Horebem, gdyż w ogniu nie ginie.
Muzyka topi wszelkie zakłócenia,
Do nagiej piersi świat czule przytula,
A ten już nie ma nic do powiedzenia,
Gdyż płodną gamą się ckliwie rozczula
I cały chłonie partytur namiętność
Bezwładnym zdając się w tej przyjemności
Jakby się wdarła w teraźniejszość wieczność
Na wzór kochanków splecionych w miłości.
Siadam na ławce w forsycji sąsiedztwie
Kwitnącej złotem zagęszczonych kwiatów
W mych myśli płochych jedwabnym berecie…
Zamykam oczy… Słucham tylko ptaków…
I mam wrażenie, że ciało przenika,
Na wskroś mą duszę dźwiękiem nawilżając,
Błękitów fala, nie tylko muzyka,
Całą w obłokach mnie wręcz rozpływając,
Więc mam wrażenie, że chmury dmuchawce
Skórę mą puchem zewsząd otulają,
Ciało me, niczym mgłę rosy na ławce,
Ciepłym oddechem śpiewu rozrzedzają;
Więc mam wrażenie swej nieobecności,
Jakbym nut tonem w zaświat przeniknęła,
Stając się ptakiem,… i na wysokości
Jakbym ramiona piór pełne rozpięła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz