wtorek, 27 kwietnia 2021

PORANEK

rodzaju męskiego

Dawid zerwał się z łóżka na hałas budzika!

Ledwo oczy otworzył już biegiem przemyka

Przez mieszkanie, tor przeszkód w kierunku kibelka,

Bo pierdzeniem, burczeniem potrzeba jest wielka,

Więc się sprytem zakleszczył w sedesu obręcze,

Zaciskając z wysiłku w pięści silne ręce,

A, gdy skończył, co zaczął, gazetę otworzył

I uwagę na treści lekturą przełożył.

Po godzinie wędzenia się w tej atmosferze

W żabim, wielkim uśmiechu suszył zęby szczerze,

W tył się z wielkim wysiłkiem za siebie skręcając

Szybkim ruchem starannie pupę podcierając.

Z toalety w łazienkę przetoczył się zwinnie,

Stając błaznem przed lustrem co najmniej dziecinnie,

Bo na widok odbicia w wiszącym zwierciadle,

Puścił oczko, unosząc brwi kruczo powabne,

Po czym cmoknął do siebie, siebie podrywając,

Flirtem min i wygłupów ego doceniając.

Palcem grzywę nad czołem wysokim zaczesał

I na widok łysiny troszeczkę się zmieszał,

Po czym klatę wyprężył, brzuch pod żebra schował

I na wdechu, pąsowy ciało adorował,

Patrząc na nie to z boku, to z przodu, z podziwem,

Po czym, gdy wydech puścił, zobaczył prawdziwe

Swe krągłości i kształty, wiszące zgrubienia,

Brzuch, co fałdą opada na nos przyrodzenia,

A pod brzuchem dwa jądra już chorej prostaty,

Które zdobi siwizna i zarost bogaty,

Z tyłu grube pośladki z wygładzonym włosem.

Stanął przodem do lustra wbijając się torsem

W obramówkę zwierciadła, jakby na plakacie,

Po czym podniósł z podłogi z wczoraj brudne gacie,

Sprawdził stan zapachowy i lekko się skrzywił,

Bo że tak je czuć było poważnie się zdziwił.

Wyjął nową bieliznę z szuflady w łazience,

Mydłem szarym twarz umył, jajeczka i ręce,

Po czym ubrał się szybko i na siebie spojrzał

W wielkim że to zachwycie, gdyż w odbiciu dojrzał

Nie gorszego mężczyznę od ogierów młodych,

Więc palcami uszczypnął krągły czubek brody

I mrugając do siebie, rzekł pewien wartości:

„Oj, niejeden ci, chłopie!, wdzięku pozazdrości”.

Po tych słowach wyruszył do pracy w podskokach,

Patrząc na młode panny, niczym paw, z wysoka,

Jakby nie one jemu, lecz on się podobał

I tym siebie uskrzydlił i pewności dodał.

 

rodzaju żeńskiego

Innym jednak porankiem niewiasta się budzi

I innymi sprawami o świcie się trudzi.

Najpierw szlafrok zakłada i śniadanie robi.

Jakie zioła zaparzyć – niezmiernie się głowi,

By móc wreszcie skorzystać z toalety rankiem,

Która bywa co czwarty dzień dla niej przystankiem,

Po czym stoi w łazience z miną przygnębioną,

Widząc w lustrze szczecinę strasznie wygniecioną.

Włosy w lewo i w prawo, w gniazdo się splatają

I na twarz pomarszczoną słomą opadają.

Dłońmi skórę naciąga, wygładzając skronie.

Szyja w fałdkach i bruzdach niemal cała tonie.

Pierś do pasa, pas włosy łonowe zasłania.

Skóra kolan nie! jędrna kości ich odsłania.

Wzdycha z żalem kobieta, kiedy siebie widzi.

Była piękna i młoda, a dzisiaj się wstydzi,

Bo tu wisi, tam dynda, tu cosik odstaje,

Nawet pupa spod majtek pośladkiem wystaje,

Który wisi nad udem niczym falbaneczka,

Choć powinna go trzymać majtek koroneczka.

Co tu począć?!... Czas nagli, więc pora się zrobić

I czym prędzej coś zmienić, i czymś się ozdobić.

Wzięła prysznic w pachnidłach, upięła fryzurę,

Kremu warstwy wklepała w pomarszczoną skórę,

Później baza, korektor i fluidu kitem

Wypełniła tu, ówdzie, kształty znakomite

Czyniąc nieco jędrniejsze rysy swego lica,

Którym trochę się każdy poniekąd zachwyca.

Cień nad okiem i tuszem rzęsy pociągnęła,

Brwi musnęła kolorem, na czole rozpięła.

Kredką usta – kształt, wielkość – sobie poprawiła

I pomadką objętość schludnie wypełniła.

Założyła gumowe majty na zmniejszenie

I figury swej krągłej lekkie wyrzeźbienie.

Po godzinach dwóch może dom swój opuściła,

Choć wyglądem wciąż swoim przygnębiona była.

 

Czyżby panie od panów tym się wyróżniały,

Że wyglądać by lepiej nieustannie chciały?!...

Panom, zda się, że bywa niemal wszystko jedno.

Panie zaś pragną zostać bajkową królewną.

Pan szczęśliwy, bo w sobie widzi przystojnego,

Nawet!, jeśli mu wiele brakuje do tego.

Panie za to się zdają wiecznie przygnębione,

Bo i z wiekiem, i z losem wciąż niepogodzone.

W czym tkwi problem tej walki pań że ciągle z czasem?...

Jestem piękna, jeżeli wyglądem nie straszę,

Jeśli mijam lusterko bez krzyku na ustach,

I szczęśliwa, gdy ciało się samo porusza.

Nie ma sensu się w sobie złego doszukiwać

I tym samym truciznę nieszczęścia spożywać.

To nieważne, czy Wenus z Milo, czy już z bagien,

Ciało schludnie ubrane, czy bezwstydnie nagie.

Trzeba pojąć, że piękno, to stan świadomości

I do siebie samego zdolność że miłości.

Każdy z nas się starzeje – to nieuniknione,

A po prostu w codzienność na stałe wtopione.

Jędrne ciało jest ważne, lecz dusza ważniejsza,

Bo od ciała we wszystkim bezsprzecznie piękniejsza.

Ciało bywa narzędziem, dusza przecież nami.

Nie zadręczaj się zatem żadnymi smutkami.

Czyś mężczyzna, kobieta – patrz w lustro z miłością!

Będziesz wówczas w przyjaźni w każdym dniu z radością.

Czyś jest młody, czy mówią już: „starzec”, „staruszka”,

Ciało twoje bez duszy, to tylko wydmuszka.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz