środa, 28 kwietnia 2021

NA ŁAWECZCE

Chciałam być sama… Usiadłam na ławce

Pod zadaszeniem wierzby rosochatej.

Stopy me w pianie fal, którą dmuchawce

Były rozlane na trawie kosmatej,

 

Jakby z strumienia przypływem wypełzły,

Po którym kaczki szeregami płyną,

I z złotem mleczy pod ławką się zeszły,

Gdzie kwiat płatkami plaży brzeg rozwinął.

 

Nade mną słońce uplotło z promieni

Kapelusz, który wplótł się w moje włosy.

Mak się gdzieniegdzie koralem czerwienił,

A pod nim skaczą polujące kosy.

 

Wtem na ławeczkę wiatr się do mnie przysiadł

Bez zapytania, śmiało i bezczelnie,

I na oparciu ramionami wisiał,

Gwizdem i świstem wzdychając bezwiednie.

 

Kiedy spojrzałam na niego ukradkiem,

Tym gestem dając znać, ażeby przestał,

Zdjął czapkę z głowy z dość szerokim daszkiem

I przyciskając tę czapkę do serca,

 

Skłonił się lekko z serdecznym uśmiechem

I szeleszczącym głosem wypowiedział:

„Byłoby, pani wybaczy, to grzechem,

Gdybym przy pani na ławce nie siedział.

 

Znam – wiatr powiada – panią wszak od dziecka.

Razem po łąkach żeśmy tańcowali,

W lesie sosnowym, gdzie płynęła rzeczka,

Razem zabawy żeśmy kosztowali.

 

We mgle po rosie przed wschodzącym słońcem

Czy wieczorami, gdy wieczór zapadał,

Przed dnia każdego początkiem i końcem,

Żem wszystkie szumy, szelesty odprawiał,

 

Podpowiadając treść literatury,

Które zaś pani w wielkim rozmarzeniu

Składała w zdania i zdań owych sznury

Na liniach kartek składała w milczeniu.

 

Pani mnie zawsze umiała docenić

I wszelkie moje w świstach seplenienie

Słyszała, jako szept szczerej spowiedzi,

Czerpiąc z szelestu słów moich natchnienie.”

 

„Jakże mi miło… - dłoń bladą wyciągam,

Którą wiatr w rękach orzeźwienia trzyma –

Niechże pan spocznie. – nie proszę, lecz żądam –

Faktycznie w panu dźwięk życie zaczyna,

 

Strącany z struny niemal bezszelestnie,

Niewyczuwalny, a jednak wyraźny.

Pan mówi wierszem. – stwierdzam to bezsprzecznie –

Głos pan ma silny oraz delikatny.”

 

Wiatr czapkę włożył i usiadł na ławce,

Ramieniem moje ramiona otulił,

Wokół rozrzucił motyli latawce

I głowę swoją do mej skroni wtulił.

 

I tak… mijały minuty, godziny

U boku wiatru w lekkim rozmarzeniu,

W którym poezji tkwiły narodziny

Spisane echem w mej duszy milczeniu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz