Kajetan znowu wracał ze szkoły do domu w bardzo złym
nastroju. Przeprowadzka nie wniosła w jego codzienne życie niczego dobrego,
prócz kłopotów i nieprzyjemności oraz samych przykrości ze strony kolegów z
klasy, którzy nawet nie dali mu ani jednej szansy na przedstawienie się i
zaprezentowanie wachlarza zalet czy posiadanych umiejętności. W pierwszym dniu
rozpoczęcia szkolnych obowiązków w nowym miejscu zamieszkania już spotkał się z
wyzwiskami i z szyderstwem, z prześladowaniem i z szykanowaniem. Każde więc wyjście
na zajęcia wywoływało u Kajetana smutek i zdenerwowanie. Z wielkim
rozgoryczeniem i z ogromną niechęcią chodził do szkoły, a i w takim samym
nastroju lub niekiedy gorszym wracał do domu, jak było i tym razem.
- Nie ma gorszego bałwana od naszego Kajetana! – krzyczała
grupa chłopców, idących krok w krok za nim – Nie ma większego bałwana od
naszego Kajetana! – śmiali się, rzucając w kolegę drobnymi kamykami i patykami.
Kajetan z wielkim ciężarem w sercu wszedł po schodach do
domu. Zatrzasnął za sobą drzwi, zrzucając plecak z ramienia na podłogę.
Westchnął i palcem poprawił zsuwające się z nosa okulary, spoglądając bezradnie
na tatę, stojącego w progu salonu z gazetą w dłoni.
- Ciężki dzień? – zapytał tata.
- Słyszałeś. – odpowiedział Kajetan, wzruszając ramionami i
zdradzając przygnębiającą go bezsilność – Ja tu nigdy nie znajdę kolegi. To był
głupi pomysł z tą przeprowadzką! – krzyknął rozgoryczony, wbiegając po schodach
do swojego pokoju.
- O co poszło tym razem? – zapytał tata, siadając obok
Kajetana, chowającego twarz w kolanach, obejmowanych rękoma.
- Pani poprosiła, żebyśmy narysowali to, co nam się najmilej
kojarzy z zimą… - siorbał, płacząc i wycierając dłonią łzawiące za okularami
oczy – Narysowałem bałwana… - tłumaczył, łkając – i wszyscy zaczęli się ze mnie
śmiać… - Kajetan zanosił się od płaczu w wielkiej bezsilności.
- A, to dlaczego?! – zdziwił się tata – Bałwan jest przecież
przyjemnym skojarzeniem zimy…
- Bo tu praktycznie nie ma śniegu!,… - tłumaczył
zdenerwowany Kajetan, wycierając zasmarkany nos rękawem – a jeśli nawet trochę
poprószy, to rzadko i bardzo mało, że bałwana w ogóle nie da się z niego
zrobić… I teraz wszyscy się ze mnie śmieją i mnie wyzywają… - płakał – Mówią,
że sam jestem bałwan.
- Pokaż mi, proszę, ten rysunek. – tata zwrócił się do
Kajetana stanowczym głosem.
- A, po co? – zapytał, wycierając dłońmi zapłakaną twarz.
- Chciałbym go zobaczyć. – wyjaśnił tata, wyciągając dłoń po
wspomniany rysunek. Kajetan sięgnął więc do plecaka, z którego wyjął tekturową
teczkę. Pociągnął za sznurek. Otworzył teczkę i wyjął wspomniany rysunek, który
bez zbędnej dyskusji podał tacie, uważnie się mu przyglądając i dziwiąc się, że
plastyczna praca w tym momencie nabrała ogromnej wartości oraz znaczenia. –
Wspaniały bałwan! – pochwalił tata, przyglądając się rysunkowi z nieukrywanym,
szczerym podziwem, niczym wybitnemu dziełu sztuki – Bardzo elegancki i
szykowny. Podoba mi się! – krzyknął radośnie – Naprawdę bardzo mi się podoba! –
zawołał tata, zbiegając w pośpiechu do garażu – To jest bałwan jedyny w swoim
rodzaju! – krzyczał entuzjastycznie – Nasz bałwan właśnie taki będzie!
- Jak to będzie? – Kajetan niezwłocznie pobiegł za tatą, wycierając
koszulą załzawione, zabrudzone szkła okularów.
- Czego szukasz? – zapytał, przyglądając się tacie, nerwowo
i energicznie rozglądającemu się po gospodarczym pomieszczeniu, w którym mama
trzymała dosłownie wszystko, co (według taty) nie było już nikomu do niczego
potrzebne – Czego szukasz? – ponownie zapytał Kajetan, zaintrygowany
zachowaniem taty, szperającego za czymś tajemniczym w kątach i w zakamarkach, w
szafkach i na półkach.
- Mam! – krzyknął nieoczekiwanie tata, wyciągając ze sterty
różnorodnych rzeczy wielką donicę, przypominającą piłkę lekarską z niewielkim
otworem na kwiaty – Mam! Powinna być jeszcze jedna taka. – oznajmił tata,
rozglądając się po szpargałach, przedmiotach, narzędziach i rupieciach.
- Doniczka?! – zdziwił się Kajetan, zakładając okulary – Po
co ci doniczka?
- Udowodnimy tym pyszałkom, – zaproponował tata – że śnieg
wcale nie jest potrzebny, by zrobić bałwana.
- Jak?!
- Normalnie. – ucieszył się tata, wyciągając ze stosu
różnorodnych rzeczy kolejną, wielką i okrągłą, jak piłka, donicę – Zrobimy go z
przedmiotów. Wtedy zobaczymy, kto ma rację, a kto sam jest bałwan!
- I znowu będą się ze mnie śmiać. – posmutniał Kajetan.
- Daj spokój. – poprosił tata, łokciem delikatnie
szturchając Kajtka w bok – Nic nie tracisz. Już się śmieją. – wyjaśnił – Co ci
szkodzi spróbować? – zachęcił – Zatem?... Utrzemy im nosa?
- Zatem… - Kajetan wzruszył ramionami, poprawiając palcem
zsuwające się z nosa okulary i przyglądając się dwóm, starym, wielkim i
okrągłym donicom - Zróbmy bałwana! – zgodził się ochoczo, czując wreszcie
prawdziwą, spontaniczną radość.
Tata wyciągnął na zewnątrz przed dom znalezione donice i
piłkę do gry w koszykówkę, jak również nakrętki od plastykowych butelek. Wziął
ze sobą klej i wielką torbę drobniutkich kamieni. Kajetan chętnie pomagał tacie,
wykonując starannie wszystkie, przekazywane mu polecenia. W niczym się nie
sprzeciwiał, a z zapałem i radością robił to, o co został poproszony. Tata
wypełnił donice żwirem. Ustawił jedną na drugiej, a na koniec powstającej
piramidy ułożył piłkę do gry w koszykówkę, która przez niewielki otwór,
wykonany sekatorem, również została wypełniona drobnymi kamykami, utrzymującymi
przedmiot w ustalonym miejscu ciężarem pomysłowo dobranego materiału. Nakrętki
od plastykowych butelek Kajetan poprzyklejał w miejsce węglowych guzików, buzi
i oczu, po czym stanął wraz z tatą nieco dalej, uważnie się przyglądając
czemuś, co powinno przypominać bałwana, a co w rzeczywistości nie bardzo się z
nim kojarzyło.
- Co robicie? – zapytała, stojąca przy ogrodzeniu sąsiadka,
bacznie im się przyglądająca z niepohamowaną, widoczną ciekawością, której w
żaden sposób nie była w stanie poskromić.
- Bałwana, pani Janinko. – odpowiedział tata, nie odrywając
od niedokończonego i raczej nieudanego dzieła wzroku, zdradzającego
niezadowolenie.
- A, jak bałwana,… - oznajmiła starsza pani, znikając w
domu, a po chwili wychodząc na zewnątrz z torbą pełną różnych przedmiotów – to
na pewno wam się przyda kilka niezwykle ważnych rzeczy. – ucieszyła się pani
Janinka, wyciągając z siatki kowbojski kapelusz z metalową sprzączką, szal w
szkocką kratę, stare, błyszczące buty, pas skórzany z dwoma plastykowymi
pistoletami i czerwony trzonek od zniszczonego nożyka, przeznaczonego do
obierania warzyw – Z tego – wskazała na trzonek – można zrobić nos.
- Wspaniały pomysł. – ucieszył się tata, wbijając czerwony
trzonek w piłkę do gry w koszykówkę wystającym kawałkiem ułamanego ostrza, po
czym wcisnął na bałwanią głowę kowbojski kapelusz.
- Pozwolicie, - poprosiła pani Janinka – że go troszkę
udekoruję? – zapytała, po czym wokół piłki do gry w koszykówkę zawinęła szal w
szkocką kratę, elegancko go wywijając, a na donicy wypełnionej żwirem i będącej
brzuchem zapięła skórzany pas z wiszącymi po bokach plastykowymi pistoletami –
Nie wiem, czy buty się do czegoś przydadzą? – wtrąciła niezdecydowanie i
nieśmiało.
- Oczywiście, że tak! – ucieszył się Kajetan – Kowboj nie
może przecież chodzić boso.
- Wspaniały bałwan! – pani Janinka klasnęła w dłonie, niczym
mała, uszczęśliwiona dziewczynka – Zapraszam was na gorącą czekoladę. Musimy to
przecież uczcić. – zaproponowała, zapraszając Kajetana i jego tatę do domu –
Wspaniały pomysł. – mówiła, przygotowując gorące mleko na rozpuszczenie w nim
obiecanej czekolady – Ogromną radość mi zrobiliście tym waszym ciekawym i
oryginalnym pomysłem. W dzieciństwie byłam mistrzynią w lepieniu bałwanów… -
rozmarzyła się pani Janinka, wspominając szczęśliwe czasy beztroskiej zabawy –
Ten bałwan jest wyjątkowy. – oznajmiła, przyglądając się stojącemu na podwórku
dziełu sąsiedzkiej współpracy.
- Bo nie jest ze śniegu. – wtrącił Kajetan.
- Nie, - nie zgodziła się pani Janinka – bo ten jest
zrobiony z potrzeby serca i z sercem. – wyjaśniła, obejmując Kajetana
serdecznym uściskiem przyjacielskiego gestu – Zobaczysz… - wyszeptała – Wiele
dobrego przyniesie ci ten bałwan. – oznajmiła, unosząc brwi w grymasie dobrego
przeczucia, zwiastującego radość i niesamowicie wspaniałą przygodę – O! –
krzyknęła nieoczekiwanie, wyglądając wciąż przez okno i wpatrując się w bałwana
– Zapomnieliśmy jeszcze o czymś! – oznajmiła, splatając palcami drobne,
pomarszczone dłonie – Mam taką starą kurtkę. Nie możemy przecież pozwolić, –
mówiła, kierując się w stronę szafy, stojącej w przedpokoju – żeby nasz bałwan
nie miał rąk. Chodź Kajetanku. – zwróciła się do najmłodszego w gronie – Załóż
naszemu bałwanowi kurtkę. Nie musisz jej zapinać. Dzięki kurtce nasz bałwan
będzie miał ręce. – uśmiechnęła się do Kajetana pani Janina – A, - wyszeptała,
podając chłopcu karteczkę – jak go już ubierzesz, przeczytaj to po cichutku do bałwana,
żeby tylko on ciebie słyszał. – Kajetan ściągnął brwi, marszcząc czoło i nie
ukrywając zaskoczenia zachowaniem starszej pani – Zrób, jak ci radzę… –
poprosiła sąsiadka, wyprowadzając chłopca na zewnątrz – i szybciutko wracaj na
czekoladę! – poprosiła głośniejszym tonem.
Kajetan podszedł do bałwana. Spojrzał na kartkę. Zerknął w
okno domu pani Janiny, po czym ponownie zastygł wzrokiem na trzymanym w dłoni
kawałku papieru z napisem brzmiącym, jak zaklęcie. Poprawił okulary. Zarzucił
na bałwana kurtkę. Spojrzał w okno domu pani Janiny. Westchnął. Ponownie
poprawił okulary i przysunął się do bałwana, czytając szeptem z kartki
następujące słowa:
- Niech wiatr cię wypełni, a mróz ożywi, byśmy nareszcie
byli szczęśliwi. – powiedział, a po chwili odetchnął z ulgą, nie wierząc w to,
co posłusznie wykonywał, spełniając prośbę staruszki, a następnie schował
kartkę papieru do kieszeni i wrócił do pani Janiny na gorącą czekoladę – To
było głupie. – oznajmił , zwracając się dyskretnie do staruszki, która wyszła
do przedpokoju, by otworzyć przed gościem drzwi swego mieszkania.
- Głupie – zauważyła pani Janina, mrugając przyjacielskim
odruchem do chłopca – to jest zachowanie twoich kolegów. To – wyjaśniła
szeptem, otaczając zaistniałe wydarzenie wielką tajemnicą, by tata Kajetana o
niczym się nie dowiedział i niczego też nie podejrzewał – jest baśniowe i
piękne. Wyobraźnia – dodała – czyni cuda mój drogi, czyni cuda. No, a do
gorącej czekolady, - radośnie oznajmiła pani Janina, wprowadzając Kajetana do
kuchni, w której siedział przy stole rozpromieniony uśmiechem tata – mam
przepyszne, cynamonowe ciasteczka własnej roboty. Musicie spróbować. – dodała,
wyciągając z kredensu talerz pełen rozkosznie pachnących łakoci.
Następnego dnia wczesnym rankiem Kajetan zbiegł po schodach,
opuszczając dom i kierując się w stronę szkoły. Na chwilę zatrzymał się przy
bałwanie, wykonanym z różnorodnych przedmiotów. Popatrzył na efekt pomysłowości
taty i współpracy sąsiedzkiej z lekkim politowaniem oraz smutkiem. Poprawił
okulary. Bezradnie westchnął i mimowolnie powtórzył półgłosem zapamiętane
zdanie z karteczki podanej mu przez panią Janinkę, przypominające magiczne
zaklęcie.
- Niech wiatr cię wypełni, a mróz ożywi, byśmy nareszcie
byli szczęśliwi… Tak… - westchnął w poczuciu bezsilności i niedowierzania,
wzruszył ramionami i podrapał się po głowie przykrytej grubą, wełnianą czapką –
żeby to jeszcze było możliwe. – dodał, wolnym, niechętnym krokiem ruszając w
kierunku szkoły.
- Oto nasz Kajetanek, bałwanek! – pojawił się w tle
uszczypliwy, złośliwy głos kolegi z klasy - Wojtka, który wyjątkowo dokuczał
chłopcu, dowodząc pięcioosobową grupą swoich sprzymierzeńców – Co ja widzę?! –
zadrwił, uderzając Kajtka w głowę i strącając mu czapkę na mokry od deszczu
chodnik – Nasz bałwan zrobił sobie bałwana. – zaśmiał się Wojtek - prześladowca,
zarażając złośliwą radością pozostałych kolegów, stojących tuż za plecami swojego
przywódcy – Kajtuś, może zaproś kolegę do szkoły. Niech wszyscy was poznają. –
Kajetan podniósł z chodnika czapkę i mokrą założył na głowę, wywołując lawinę
przykrego dla siebie śmiechu złośliwych kolegów – Po co bałwanowi czapka? –
zapytał Wojtek – Przecież bałwanowi tempa głowa nie zmarznie. – zaśmiał się,
rzucając czapkę Kajetana w brudną od błota kałużę – Podnieś! – zażądał herszt
bandy, a gdy Kajetan ruszył w stronę czapki, kolega podciął mu stopą nogi i
pchnął z całych sił do przodu, powalając bezbronnego chłopca na ziemię.
Wszyscy wręcz pękali ze śmiechu. Kajetan natomiast leżał w
błocie z twarzą wciśniętą w mokrą glinę, do której przykleiły się zsunięte z
nosa okulary. Chłopcy klaskali w dłonie niezwykle rozbawieni przykrą dla
poniżanego kolegi sytuacją. Śmiali się i wyzywali Kajetana, który zdenerwowany
wstał, dłońmi starł błoto z kurtki i szybkim krokiem ruszył w kierunku domu,
uciekając przed dokuczającymi mu napastnikami. Chłopcy biegli za nim,
obrzucając go przykrymi, nieprzyjemnymi wyzwiskami.
- Bałwan, bałwan… - rozsiewało echo nieprzyjemne wyzwiska –
bałwan, bałwan, bałwan…
Kajetan wbiegł po schodach do domu. Zatrzasnął za sobą drzwi.
Rozpłakał się, wycierając rękawem kurtki łzy i rozcierając po policzkach brud
błota, a gdy usłyszał jęk na dworze, przycisnął czoło do niewielkiego okienka w
drzwiach i uważnie obserwował,… co też takiego było przyczyną zamieszania i
rosnącej niepokojąco wrzawy?...
Wtem!, zauważył śnieżkę, pędzącą w powietrzu z prędkością
błyskawicy i roztrzaskującą się o głowę Wojtka, któremu pod wpływem uderzenia
czapka zsunęła się na oczy, zasłaniając wszystkich i wszystko, po prostu cały
świat.
- Który to?! – zapytał rozzłoszczony chłopak, poprawiając
czapkę – Który?! – powtórzył, zaciskając dłonie w pięści, ale zanim ktokolwiek
przyznał się do czegokolwiek, Wojtek ponownie dostał śnieżką w głowę, a później
kolejną i następną w plecy i w ramię – Co za…?! – zdenerwował się chłopak,
popychając obok siebie stojącego kolegę, płaczącego wręcz ze śmiechu – To ty,
baranie! – krzyknął, zaciskając pięści na futrzanym kołnierzu Leona.
- To nie ja. – oznajmił szarpany przez Wojtka chłopiec, nie
mogąc powstrzymać się od śmiechu – To nie ja. – zapewniał, rechocząc w głos
dzikim rozbawieniem – Przecież ci mówię, że to nie ja! – krzyknął, uwalniając
się z zaciśniętych na sobie pięści kolegi, zaatakowanego śnieżkami.
- To kto?! – zapytał Wojtek, podejrzliwie rozglądając się po
towarzyszących mu chłopcach, ale zanim zdołał któregokolwiek z kolegów obarczyć
winą, znów został uderzony śnieżką w czoło, a później w klatkę piersiową, a
następnie w wyniku gradu nie wiadomo skąd pędzących śnieżek zachwiał się i
przewrócił, upadając pupą w grudy, rozpryskującego się na boki błota.
Chłopcy śmiali się jeszcze bardziej i jeszcze głośniej, gdy
nagle pędząca, niczym rakieta w kosmos, śnieżka rozbiła się o głowę Adasia, a
kolejna o plecy Krzysia i kark Krystiana. Kajetan wszystko oglądał z ukrycia,
nie dowierzając temu, co widzi. Śnieżki wyłaniały się nie wiadomo skąd i nie wiadomo
w jaki sposób. Pędziły, niczym strzały. Leciały, jak pociski, i zawsze trafnie
wycelowane rozbijały się o kolegów, dokuczających Kajetanowi. Chłopcy zaczęli
się wzajemnie oskarżać i przepychać, a śnieżki uderzały w nich, niczym
rozpędzone kule w rozbijane zwycięsko kręgle, z jeszcze większą siłą i z
jeszcze bardziej obfitą częstotliwością.
- Pomóżcie mi wstać idioci! – krzyczał Wojtek, leżąc w
błocie i machając nogami oraz rękoma, jak chrabąszcz przewrócony na plecy –
Pomóżcie mi wstać! – żądał zły i niesamowicie wściekły.
Wszyscy chłopcy rozpierzchli się jednak w różne strony z
hałaśliwym krzykiem na ustach, uciekając przed atakiem tajemniczych śnieżek,
które po zderzeniu się z nimi rozpryskiwały się na drobne płatki chłodnego
śniegu, natychmiast topniejącego i znikającego w przestrzeni.
- Co tu się dzieje?! – zapytała pani dyrektor, która
wysiadła z samochodu, zatrzymując się pod domem Kajetana w drodze do szkoły– Co
wy tu wyprawiacie?! – krzyczała, podchodząc do Wojtka i podnosząc go z ziemi oblepionego
błotem– Co się tu dzieje? Chłopcy!, – zwróciła się do stojących grzecznie
uczniów – proszę iść do szkoły i to natychmiast.
- Proszę panią, proszę panią… - skarżyli się zgranym chórem
– to wszystko wina Kajetana. On nas zaatakował śnieżkami…
- Co wy za bzdury opowiadacie?! – zdziwiła się pani
dyrektor, trzymając Wojtka za rękaw oblepionej błotem kurtki – Jakimi
śnieżkami?! Przecież nie ma śniegu! – zauważyła zdenerwowana pani dyrektor,
ściągając gniewnie brwi – Oj, przestańcie mi tu kłamać! – poprosiła stanowczym
głosem – Poza tym od dłuższego czasu was obserwuję i wiem, że to wy dokuczacie
Kajetanowi…
- Ale on nas śnieżkami… - wołali wszyscy zgodnie – naprawdę,
pani dyrektor… On w nas śnieżkami rzucał…
- Śnieżkami! – oburzyła się pani dyrektor - Chyba z błota, - spojrzała na brudną kurtkę i
wymazane gliną spodnie Wojtka – bo śniegu to, nie wiem jak wy, ale ja!, nie
widzę. No, już!, dość tych kłamstw. Wy do szkoły, - wskazała palcem drogę we
wspomnianym kierunku – a ty Wojtek do domu. Masz się przebrać i wracać na
lekcje. A, o kłamstwach na temat winy Kajetana i śnieżek porozmawiam sobie z
waszymi rodzicami.
- Ale naprawdę… to ten bałwan… - upierali się przy swoim
jednogłośnie.
- Dość! – krzyknęła pani dyrektor – Przestańcie o koledze
wyrażać się w tak brzydki, bardzo nieładny sposób. A, gdyby ktoś was tak potraktował?
Gdyby to ktoś do was ciągle i bez przerwy się tak zwracał?!... Pomyśleliście
chociaż raz o tym, jak musi być przykro Kajetanowi?! Wstydzilibyście się moi
mili. – pani dyrektor pogroziła palcem – Powinno wam być wstyd! – zaznaczyła
stanowczym tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale to o tego bałwana nam chodziło. – Adaś wskazał palcem
dekorację, stojącą przed domem Kajetana a skonstruowaną z donic, piłki i innych,
ciekawie dopasowanych do siebie elementów.
Pani dyrektor spojrzała na bałwana. Wsparła ręce o biodra.
Surowy wzrok przeniosła na uczniów, mierząc każdego z nich od stóp do głowy
bardzo nieprzyjemnym, przenikliwym wręcz spojrzeniem, po czym kiwnęła
wskazującym palcem, przywołując owym gestem wszystkich do siebie bez
wypowiadania jakichkolwiek poleceń. Chłopcy zgromadzili się więc wokół pani
dyrektor, trzymając głowy pochylone w zawstydzeniu i wciśnięte w ramiona oraz
czując na sobie dreszcz szczerego zaniepokojenia.
- Myślicie, że uwierzę w wasze bajeczki? – zapytała
poważnym, groźnym głosem pani dyrektor – Bałwan z doniczek i piłki zaatakował
was śnieżkami, a Kajetan we wszystkim dzielnie mu pomagał. Brawo! – pani
dyrektor splotła ręce na piersiach, uważnie przyglądając się chłopcom,
trzymającym pochylone głowy i wbijającym zawstydzone oczy w ziemię – Gratuluję
wam bujnej, bogatej wyobraźni. Na jutro każdy z was napisze wypracowanie na
temat: „Moja podróż w nieznane”…
- Ale… - jęknął Krystian.
- Każdy! – zdecydowała pani dyrektor – A, teraz zapraszam do
szkoły. Szybciutko. A, ty Wojtek do domu, żeby się przebrać, a później na
lekcje. – poprosiła pani dyrektor, wsiadając do samochodu i odjeżdżając w
stronę miejsca swojej pracy.
- No, pięknie… - westchnął bezradnie Krystian – A, ja tak
bardzo nie lubię pisać wypracowań.
- Myślisz, że ja lubię? – obruszył się Wojtek.
- Mogłem ciebie nie słuchać. Teraz jeszcze rodzice o
wszystkim się dowiedzą… E, tam… - machnął ręką Krystian, odwracając się od
kolegów i wolnym krokiem idąc w stronę szkoły.
- Chłopaki! - Wojtek bezradnie rozłożył ręce, z
przygnębieniem patrząc na odchodzących do niego kolegów a kierujących się we
wskazanym przez panią dyrektor kierunku – No, co wy?! Dajcie spokój!
- Krystian ma rację. – odezwał się Adaś, poprawiając na
ramieniu plecak pełen książek i zeszytów – Mogliśmy ciebie nie słuchać. Teraz
to dopiero będzie wstyd. Cała szkoła będzie się z nas śmiała o te śnieżki…
- I… i… i… - zająknął się Łukasz – wy… wy…wy…wyty… kała pal…
pal… pal… cami… - dodał wyraźnie zdenerwowany, co zdradzał problem z płynnym
wypowiadaniem się, bo Łukasz zawsze się jąkał, kiedy tylko czuł stres i to bez
znaczenia czy mały, czy duży
- Co wytykała, co wytykała? – zdenerwował się Wojtek.
- Pani dyrektor ma rację. – wtrącił się w rozmowę Krzyś –
Nikt w to nie uwierzy.
- Przecież wszyscy widzieliśmy… - upierał się Wojtek,
rozkładając ręce i zataczając dłońmi krąg, wokół którego rozegrało się
tajemnicze i nieprawdopodobne starcie ze śnieżkami.
- My widzieliśmy, - przyznał Krzyś – ale jak wytłumaczyć to,
co się stało, kiedy rzeczywiście wokół nas nie ma w ogóle śniegu, a zima
bardziej przypomina jesień niż zimę?!
- Chodźmy, - zaproponował Krystian, wołając kolegów gestem
ręki, którą machnął w geście zachęty – bo się spóźnimy i będziemy mieli jeszcze
większe kłopoty.
Chłopcy pobiegli w pośpiechu do szkoły, a Wojtek wrócił do
domu, by się przebrać. Kajetan zaś nadal stał za drzwiami, całkowicie sparaliżowany
zaskoczeniem i nie mogący opanować emocji podziwu, a jednocześnie zdumienia wrzących
w nim, niczym gotująca się w czajniku woda.
- Kajetan? – zdziwiła się mama, schodząca po schodach z
koszem brudnej bielizny przeznaczonej do prania – Co ty robisz jeszcze w domu
synku? Jak ty wyglądasz?
- Bałwan mamo… bałwan… - Kajetan próbował wytłumaczyć całą
sytuację, ale nie potrafił opanować podekscytowania i entuzjazmu – bałwan…
- Czemu jesteś taki brudny? – mama położyła kosz z bielizną
na podłodze i podeszła do Kajetana, uważnie się przyglądając jego ciuchom
oblepionym błotem – Musisz się wykąpać i przebrać… - zaproponowała.
- To nic. – uśmiechnął się Kajetan – To przez chłopaków, ale
bałwan dał im nauczkę… - cieszył się, wyraźnie uszczęśliwiony – Stanął w mojej
obronie, mamo! – mówił, pobudzony szaloną radością – Obronił mnie… Rozumiesz,
mamo?! Stanął w mojej obronie!
- Kto? – zapytała mama, pomagając Kajetanowi pozbyć się
brudnych ubrań.
- Bałwan! – oznajmił entuzjastycznie chłopiec.
- Bałwan… - roześmiała się mama.
- Naprawdę! – zarzekał się Kajetan, poprawiając brudne od
gliny okulary, uparcie zsuwające się z nosa – Nie kłamię! Mówię prawdę!
Wszystko widziałem na własne oczy.
- Wspaniale. – spokojnym głosem oznajmiła mama – Cieszę się,
że jesteś wreszcie zadowolony i uśmiechnięty.
- To było niesamowite. – przeżywał Kajetan – Ale mieli miny!
– roześmiał się szczerze na cały głos – Mamo, mamo, żebyś widziała, jakie mieli
miny. – chichotał, klaszcząc w dłonie z niepohamowanym zadowoleniem – Oj, żebyś
ty mamo widziała, jak uciekali.
- Cudownie. – uśmiechnęła się mama, spoglądając na Kajetana
z lekkim zaskoczeniem – Idź do łazienki. Zadzwonię do szkoły i poinformuję
panią dyrektor, że dziś nie będzie ciebie na lekcjach. – Kajetan w radosnych
podskokach pobiegł do łazienki, by zmyć z ciała resztki zaschniętego błota, a
mama w tym czasie podeszła do okna, wyjrzała na zewnątrz, odsuwając lekko
firankę, i spojrzała podejrzliwie na bałwana, zbudowanego z donic i piłki do
gry w koszykówkę – Bałwan… - powiedziała do siebie, wzruszając ramionami, a na
widok pani Janiny, zawieszającej w ogrodzie słoninę dla sikorek, uniosła dłoń w
geście powitania i serdecznie się uśmiechnęła do starszej sąsiadki,
odwzajemniającej serdeczność mamy Kajetana machaniem ręki – Hm… - zamyśliła się
na chwilę, po czym odwróciła się w stronę pomieszczenia, w którym była
urządzona pralnia.
- Kajetan nie w szkole? – zapytał tata, mijający żonę w
przedpokoju i idący do kuchni po świeżo zaparzoną kawę.
- Niestety, nie. – odpowiedziała mama, trzymając w rękach
kosz pełen brudnej bielizny – Miał pod domem jakieś przykre starcie z kolegami.
- Jak tak dalej będzie, - bezradnie westchnął tata –
będziemy musieli porozmawiać o tym problemie z wychowawcą Kajtka i panią
dyrektor.
- Otóż dziś, - nadmieniła mama z miną zaskoczenia, ale i
zadowolenia – nasz syn był wyjątkowo radosny.
- Tak?! – zdziwił się tata – A, to czemu?
- Nie wiem. – mama wzruszyła ramionami, nie znając
odpowiedzi na postawione jej przez męża pytanie – Był wymazany błotem, ale z
wielką radością mówił coś o nauczce, którą chłopcy ponoć dostali od… - uniosła
wysoko brwi, wpatrując się w oczy męża – i tu nie uwierzysz… - zapewniła –
od!,… bałwana. – dodała po chwili milczenia podtrzymującego atmosferę napięcia.
- Od bałwana?! – zdziwił się tata.
- No, właśnie. – uśmiechnęła się mama – Od bałwana. –
powtórzyła – Może powinieneś z naszym bałwanem, stojącym przed domem,
przeprowadzić poważną rozmowę? – zaproponowała żartobliwie mama, po czym
zniknęła z koszem brudnej bielizny w pralni, zamykając za sobą drzwi.
- Cześć tato! – krzyknął Kajetan, zbiegając w radości po
schodach w stronę wyjścia i w pośpiechu
zakładając na siebie kurtkę, szalik, czapkę i ciepłe rękawiczki – Idę na chwilę
przed dom. Na razie! – dodał, zatrzaskując za sobą drzwi, po czym w podskokach
podszedł do bałwana, stojącego przed oknem, w którym stał ciekawy wszystkiego
tata – Chciałem ci podziękować. – Kajetan zwrócił się do bałwana – Wiesz, -
dodał z uśmiechem – za to, że stanąłeś w mojej obronie. Bardzo ci dziękuję. –
powiedział Kajetan, przytulając się do bałwana z nieukrywaną, szczerą
wdzięcznością.
- Ej!, ty… - Kajetan usłyszał za plecami głos Wojtka, który
właśnie przebrany i doprowadzony do porządku szedł z plecakiem na ramionach do
szkoły, posłusznie i pokornie realizując polecenie pani dyrektor – będziesz
musiał potwierdzić w szkole to, co się tu wydarzyło. – zażądał stanowczym
głosem.
- Ja?! – zdziwił się Kajetan – A, niby co?
- No, to, żeś nas zaatakował śnieżkami. – wyjaśnił Wojtek.
- Ja was nie zaatakowałem. To wyście mi dokuczali, a ty
pchnąłeś mnie w błoto! – zdenerwował się Kajetan i po raz pierwszy stanowczo
oraz odważnie sprzeciwił się koledze.
- A, kto w nas rzucał śnieżkami?! – oburzył się Wojtek.
- Na pewno nie ja! Mnie przecież nie było na podwórku. –
wyjaśnił Kajetan.
- Masz w szkole wszystkim powiedzieć, co tu zaszło! –
zażądał Wojtek ze znacznie większymi nerwami.
- Dobrze. – zgodził się Kajetan – Mogę powiedzieć, jak
chcesz, ale!, że mi dokuczacie i źle traktujecie.
- Nie to miałem na myśli. – zawstydził się Wojtek.
- A, co? – zapytał Kajetan.
- No, to,… żeśmy byli zaatakowani śnieżkami.
- Ja nic nie widziałem. – wyparł się Kajetan.
- Jak nic nie widziałeś?! – Wojtek zdenerwował się nie na
żarty. Wyciągnął ręce i już miał chwycić Kajetana za kurtkę, gdy nagle zawiało,
zaświstało, zagwizdało, zaszumiało i buchnęło ogromnym podmuchem wiatru,
zagrzmiało i eksplodowało zimnym powietrzem. Wojtek z niedowierzaniem i
przerażeniem rozejrzał się dokoła, po czym złowrogim wzrokiem wbił się w oczy
Kajetana. – Ty… ty… Ze mną lepiej nie zaczynaj! – odgrażał się z niepohamowaną
złością, a na te słowa mroźny wiatr chlusnął w Wojtka siłą porażająco zimnego powietrza,
powalając go na ziemię i zaciągając jego czapkę na twarz z taką siłą, że aż nie
mógł jej z siebie ściągnąć mimo szarpania i ciągnięcia nakrycia głowy w górę –
Puszczaj! Puszczaj!, mówię… - żądał Wojtek, siłując się z czapką, zaciągniętą na
buzię – Puszczaj!, bo jak się zdenerwuję… - Wtem czapka poderwała się w górę,
jakby ją ktoś niewidzialną dłonią zerwał z głowy leżącego na ziemi Wojtka. – Co
jest?! – zapytał przestraszony dziwnymi wydarzeniami, które zaskakiwały go
coraz bardziej – Co jest?! – Kajetan bezradnie wzruszył ramionami, przyglądając
się wszystkiemu z ogromnym zdumieniem. – To twoja sprawka… - powiedział Wojtek,
cedząc słowa przez zaciśnięte złością zęby, i już miał wstać z ziemi, na której
wciąż leżał, by rzucić się na Kajetana, gdy nagle!, i nieoczekiwanie znowu,
pojawił się gwałtowny, wzburzony, mroźny wiatr, po którym sypnęło gęstym
śniegiem o grubych płatkach, pokrywających błyskawicznie świat bielą puchatej powłoki
– Co to?! – wyszeptał z trudem przerażony Wojtek, wpatrując się w Kajetana z
wyraźnym strachem w wielkich, jak spodki, oczach – Co to? – powtórzył zdumiony,
rozglądając się dokoła i nie mogąc zrozumieć zjawiska, w wyniku którego cały
świat stał się iście baśniową i wymarzoną zimą.
- Śnieg! – ucieszył się Kajetan, biegając w podskokach po
podwórku i łapiąc opadające z nieba płatki na zachłannie wysunięty z buzi
język.
- To widzę,… - cicho przytaknął Wojtek, nie mogąc pozbyć się
zdumienia i towarzyszącemu zdziwieniu lekkiego strachu – ale… jak to tak, że
nagle?...
- Śnieg! – krzyczał w szaleństwie radości Kajetan, biegając
po podwórku, podnosząc w dłonie puch leżących na ziemi płatków, podrzucając go
i stając pod mgiełką kryształowych gwiazdek z powrotem opadających na ziemię –
Śnieg! – cieszył się niebywale, jakby w ogóle po raz pierwszy w życiu widział
tak piękną zimę w białej, futrzanej szacie – Śnieg! Śnieg! – powtarzało
rozradowane echo – Śnieg!
Wojtek podniósł się z ziemi. Wstał, z niedowierzaniem
rozglądając się po okolicy wciśniętej pod pierzynę puszystych płatków śniegu.
Niepewnie otrzepał ze śniegu kurtkę i spodnie. Założył na głowę czapkę i wolnym
krokiem wielkiej ostrożności ruszył w kierunku szkoły, spoglądając na Kajetana
z wyraźnym brakiem zaufania, i już miał opuścić podwórko kolegi, gdy nagle
dostał śnieżką w plecy. Natychmiast się odwrócił. Spojrzał gniewnie na
Kajetana, zaciskając dłonie w pięści.
- To nie ja. – zapewnił Kajetan, wystawiając przed siebie
bezbronne dłonie – To naprawdę nie ja. – powtórzył.
- A, niby kto?! – zapytał Wojtek, sycząc wściekłością przez
zaciśnięte gniewnie zęby, i znów dostał śnieżką w ramię, nie spodziewając się
kolejnego ataku – Orz.. ty… - zdenerwował się Wojtek, lepiąc w dłoniach krągłą
kulkę śniegu i rzucając nią w stojącego naprzeciwko siebie Kajetana – A, masz!
– dodał, lepiąc kolejną śnieżkę, którą rzucił w kolegę, na co Kajetan
odpowiedział kontratakiem, celując w Wojtka śniegowymi pociskami.
Nagle z prawej strony pojawiła się salwa śnieżek. Wojtek
spojrzał w bok i zobaczył pięknego, białego bałwana, lśniącego srebrzystymi
płatkami śniegu, stojącego w kowbojskim kapeluszu i w szalu owiniętym wokół
szyi a udekorowanym szkocką kratą, w kurtce i w błyszczących butach oraz ze
skórzanym pasem zapiętym pod grubym brzuchem mieniącym się brokatem zimowych
kryształków, na którym drżały od śmiechu błękitne guziki.
- Poddajesz się? – zapytał bałwan, klaszcząc w
jednopalczaste, puchate dłonie, wystające zza mankietów rozpiętej kurtki,
powiewającej swobodnie na krągłych ramionach śniegowego towarzysza, skorego do
szalonej zabawy – Poddajesz się? Poddajesz? – pytał bałwan, podskakując
radośnie z nogi na nogę, niczym zając – Poddajesz się?
- Bałwanek?! – zdziwił się Kajetan.
- A, jak! – roześmiał się bałwan, po czym upadł na ziemię,
powalony śnieżką, będącą niespodziewanym atakiem Wojtka. Lawina rozpryskującego
się puchem śniegu, uderzyła falą podmuchu w chłopców, którzy pod naporem siły
owej śnieżnej eksplozji również zostali popchnięci w tył na plecy i zanurzyli
się mimowolnie całymi sobą w przyjemnych, srebrzyście mieniących się zaspach.
- Kto zrobi najładniejszego aniołka, ten wygrywa! –
zaproponował niezwłocznie Kajetan machając na boki rękoma i nogami.
- Mój będzie najpiękniejszy! – zapewniał bałwan,
rozgarniając kończynami na boki puszysty śnieg.
Wojtek usiadł, nadal nie mogąc uwierzyć w to wszystko, co
się wokół niego działo. Początkowo też nieufnie przyglądał się swoim
podejrzanym towarzyszom niespodziewanej zabawy, wymykającej się spod jego
kontroli, ale później sam zaczął machać rękami i nogami, tworząc pod sobą na
śniegu kształt uskrzydlonego anioła.
- Pokaż. – poprosił bałwan, podając Wojtkowi rękę i
pomagając mu wstać z ziemi – No, dobra. – dodał, uważnie przyglądając się
wydrążonemu w śniegu aniołkowi – Wygrałeś. Twój jest jednak najładniejszy. –
pogratulował zwycięstwa Wojtkowi śnieżnymi, jednopalczastymi dłońmi ściskając
rękę wciąż zaskoczonego sytuacją chłopaka – Berek! – krzyknął po chwili bałwan,
klepiąc Wojtka w ramię i uciekając przed nim, zachęcając tym samym do zabawy w
ganianego. Chłopak zrzucił z ramion plecak i ruszył pędem za Kajetanem. Po
chwili skręcił i próbował złapać bałwana, ale pośliznął się i upadł, nurkując
twarz w zaspie śniegu. – A, to ci heca! – roześmiał się bałwan, podtrzymując
rękoma trzęsący się od śmiechu wielki, krągły brzuch.
Wojtek podniósł się z ziemi. W nerwach szybko ulepił śnieżną
kulę i rzucił nią w bałwana. Kajetan nie czekał na zaproszenie. Również ulepił
śnieżkę i cisnął nią w Wojtka. Bałwan z wielką ochotą dołączył do zabawy. W
jednym momencie pojawił się świst rzucanych celnie śniegowych kul,
przemieszczających się w przestrzeni naprzemiennie. Wtem zza ogrodzenia
sąsiedniej posesji ktoś dołączył do pojedynku na śnieżki. Kulą zlepionego
śniegu dostał Wojtek i Kajetan, a zaraz po nich bałwan. Chłopcy odwrócili się w
stronę tajemniczego ataku, ale nikogo nie zauważyli.
- Czyżby to kolejny jakiś żywy bałwan? – zapytał Kajetana
Wojtek.
- Brońcie się! – krzyknął ktoś z tyłu, rzucając w chłopców
śnieżkami.
- Z dwóch stron. – zauważył Wojtek – Nie mamy wyjścia. –
dodał po chwili, chowając głowę w ramionach i starając się uniknąć zderzenia ze
śniegowymi kulami, celnie rzucanymi w ich stronę – Musimy połączyć siły, żeby
pokonać tajemniczego wroga. – zaproponował.
- Jestem z wami. – oznajmił bałwan, chętnie dołączając do
chłopców.
- Panowie, - uroczystym głosem generała zaczął Wojtek,
dumnie prostując ciało – schowajmy się za te krzewy. – wskazał palcem kulę
wyrastających z ziemi gałęzi, przykrytą puchem białego śniegu i przypominającą
wyglądem watę cukrową, gdy w pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie dostał
śnieżką w czoło, ocknął się, rozejrzał, machnął ręką na znak wydanego wcześniej
polecenia i biegiem ruszył w kierunku wybranego schronienia – Za mną! –
krzyknął do Kajetana i bałwana, którzy niezwłocznie ruszyli za Wojtkiem,
starając się uniknąć zderzeń ze świszczącymi w powietrzu śnieżkami – Skąd to? –
zapytał Kajetana Wojtek, kucając za zasłoną krzewu oblepionego śniegiem – Kto
to? – Kajetan wzruszył ramionami, nie znając odpowiedzi na postawione przez
Wojtka pytania. – Strategia jest taka. – zaproponował Wojtek, spoglądając raz
na jednego, a raz na drugiego kompana zabawy, która coraz bardziej mu się
podobała – Bałwan robi śnieżki…
- A, dlaczego ja?! – zaprotestował bałwan – Ja nieźle
strzelam.
- Owszem. – zgodził się Wojtek – Nikt z nas jednak nie lepi
śnieżek tak szybko i sprawnie, jak ty. – wyjaśnił Wojtek – Byłoby więc
najlepiej, gdybyś był odpowiedzialny za amunicję, a ja i Kajtek będziemy
celować we wroga…
- Tylko którego? – zapytał Kajetan – Mamy dwóch przeciwników
i to w dodatku tajemniczych. – zauważył – Nie wiemy nawet z kim walczymy.
- Racja… - zgodził się Wojtek – Będziemy celować raz w
prawo, a raz w lewo, na boki po prostu, w miejsca, z których lecą śnieżki. –
wyjrzeli ostrożnie zza zasłony śniegiem udekorowanego ukrycia. Rozejrzeli się
wokół i zauważyli ku swojemu zaskoczeniu, że bitwa na śnieżki ustała. –
Panowie, - wyszeptał Wojtek, przykładając palec wskazujący do ust i nakazując
utrzymanie ciszy – musimy być czujni. – powiedział, po czym wstał i niespodziewanie
upadł na śnieg całym ciężarem ciała – Dostałem. – wyjąkał, leżąc na plecach i
wpatrując się w zawieszone nad sobą buzie Kajetana i bałwana.
- To widzimy, - powiedział Kajetan – ale co dalej?
- Do ataku! – krzyknął Wojtek, zrywając się z ziemi na równe
nogi i palcem wskazując kierunek, z którego zauważył lecące, śnieżne kule.
Bałwan rozpoczął produkcję śnieżek, zwinnie ugniatając biały
puch w krągłe pociski, układane w szeroki murek amunicji, sprytnie wyrabianej w
jednopalczastych dłoniach. Wojtek z Kajetanem podbierali lepione kule i ciskali
nimi w kierunku sąsiedniej posesji, za której ogrodzeniem ukrywał się jakiś
podejrzany, tajemniczy wróg. Za chwilę jednak musieli odeprzeć atak z drugiej
strony. Śnieżki śmigały z prędkością strzał, roztrzaskując się raz o Kajetana,
raz o Wojtka. Widząc powagę sytuacji i zagrożenie, nadciągające z obu stron
bazy wojskowej, bałwan coraz szybciej wyrabiał śnieżną amunicję, by w ten
sposób umożliwić chłopcom utrzymanie się na linii frontu. Śniegowe kule mnożyły
się wręcz w przestrzeni, świszcząc i śmigając. Krzyżowały się ze sobą łukiem
błyskawicznego lotu i roztrzaskiwały się plamą śniegu o trafionego Wojtka lub
Kajetana. Chłopcy mimo wielu porażek w ogóle się nie poddawali i walczyli
naprawdę bardzo dzielnie.
- Osłaniaj mnie! – krzyknął Wojtek, czołgając się po śniegu
z twarzą lekko uniesioną nad ziemią. Kajtek starał się wykonać polecenie
kolegi, ale przeciwnik, ukryty za płotem sąsiedniego podwórka, sprytnie
wycelował w pełzającego w śnieżnych zaspach dowódcę i ustrzelił go jedną kulą,
wbijającą się białą plamą w plecy leżącego na brzuchu chłopca. – Znowu
dostałem. – bezradnie westchnął Wojtek – Mamy do czynienia ze snajperem. –
oznajmił, spoglądając na Kajetana – Padnij! – rozkazał.
- Pani Janina?! – zdziwił się Kajetan, dostrzegając ukrytą
za ogrodzeniem sąsiedniej posesji staruszkę, która z wielkim zapałem lepiła
śniegowe kule i rzucała nimi w chłopców – To pani Janina. – powtórzył,
demaskując tajemniczego wroga, znajdującego się po prawej stronie linii frontu,
a gdy wskazał palcem w kierunku sąsiadki, ta wychyliła się zza płotu i cisnęła
śnieżką w Kajetana, i to z niepohamowaną, dziecięcą radością.
- Brońcie się! – krzyczała pełna zapału i wigoru starsza
pani, schowana za parawanem niewielkiego płotku – Brońcie się, małe szkodniki!
Strażniczka ulicy Tulipanowej pokona was w mig! – odgrażała się pani Janina,
nieustannie rzucając w chłopców śnieżkami – Brońcie się! – grzmiał echem jej
złowieszczy ton szalenie rozbawionego głosu – Brońcie się!
- My, - donośnym wołaniem odpowiedział Wojtek, stojąc
dumnie, niczym posąg zwycięzcy, i unosząc wojowniczo pięść nad głową, jakby w
geście triumfu – wilki śnieżne nie poddamy się bez walki! Strzeż się nas
strażniczko ulicy Tulipanowej! – ostrzegał Wojtek, gdy nagle dostał pigułą
śnieżną w czapkę, która pod wpływem siły uderzenia wystrzeliła chłopcu z głowy
i z wielkim impetem oparła się o twarz zaskoczonego sytuacją Kajetana.
- Nic nie widzę. Nic nie widzę. – krzyczał chłopiec z czapką
na twarzy, która przykleiła się nicią wełny do wilgotnych okularów – Ratujcie
mnie! – wołał – Zostałem porwany w niewolę!
- Żaden porwany. – zdenerwował się Wojtek, ściągając z
twarzy kolegi swoją czapkę i zakładając ją na głowę – Ogarnijcie się żołnierzu!
– krzyknął za chwilę do Kajetana, przywołując kolegę do porządku – Atak! –
zawołał po chwili, ruszając w stronę pani Janiny i rzucając w nią śnieżkami na
oślep.
Kajetan dołączył do Wojtka, a bałwan nadal produkował
śnieżne pociski, podsuwając amunicję chłopcom, którzy odważnie ruszyli w
kierunku kryjówki starszej pani, ukrytej za płotem. Wtem z przeciwnej strony
pojawił się ostry atak śnieżnego wystrzału. Białe kule pocisków sypały się,
niczym zerwane ze sznura perły. Chłopcy przykucnęli, chowając głowy w
ramionach. Starali się odeprzeć niespodziewany atak, lecz nie byli w stanie sprostać
zadaniu.
- Wycofujemy się do bazy! – zaproponował Kajetan, odwracając
się w stronę kryjówki.
- En garde! – pojawił się radosny krzyk, anonsujący świst
lecących w chłopców śnieżnych pocisków.
- Tata?! – zdziwił się Kajetan, uważnie przyglądając się
osobie, ukrytej za garażem – Tata… - wyszeptał z niedowierzaniem, i nagle!,
dostał śnieżką w twarz, czując w ustach smak wilgotnego, chłodnego śniegu.
- Kajtek! – krzyknął ostrzegawczo Wojtek, szarpiąc kolegę za
kurtkę w dół – Padnij!
Kajetan nie zdążył jednak wykonać polecenia i został
obrzucony kilkoma śnieżnymi pociskami, po czym upadł na ziemię, rozkładając
szeroko ręce i wpatrując się z uśmiechem w niebo.
- Zostałem ranny. – wyszeptał.
- Daj spokój. – zaśmiał się Wojtek, kładąc się na śniegu
obok kolegi – Przeczołgaj się do bazy. Spróbuję ciebie osłaniać. –
zaproponował.
- Nie mam już siły. – śmiał się Kajetan – Mam ochotę na
gorące kakao, albo czekoladę.
- Nie wygłupiaj się. – poprosił Wojtek – Zabawa jest
przednia. Ruszaj.
Kajetan posłusznie położył się na brzuchu i odpychając się
łokciami od ziemi czołgał się, i pełzał po śniegu w stronę bazy, niczym
dżdżownica, chichocząc i śmiejąc się spontanicznie oraz radośnie. Wojtek w tym
czasie ulepi pigułę i nie wpatrując się w cel, zrobił zamach i rzucił śnieżkę,
jak najdalej potrafił.
- Wojtek! – pojawił się nagle znajomy głos pani dyrektor,
która wydawała się być bardzo zdenerwowaną. Chłopiec natychmiast spojrzał w
kierunku wołania. Zerwał się przerażony i stanął wyprostowany, niczym struna
harfy, splatając dłonie i pochylając głowę z zawstydzeniem. – Podejdź! –
poprosiła, oczyszczając płaszcz z białej plamy po śnieżce, którą z ogromną siłą
rzucił Wojtek, przypadkowo trafiając w panią dyrektor – Widzę, że jednak do
szkoły nie udało ci się dotrzeć na czas. – surowym tonem zasygnalizowała pani
dyrektor – Wybornie się bawisz…
- Pani dyrektor. – wychylił się z ukrycia tata Kajetana,
trzymając w dłoniach śnieżną kulę, przerzucaną z ręki do ręki – Dzień dobry.
- Dzień dobry. – pojawił się również serdeczny ton
uprzejmego powitania pani Janiny, wychodzącej ze swojej wojskowej kryjówki i
otrzepującej ze śniegu puchową kurtkę i spodnie.
- Dzień dobry. – odpowiedziała pani dyrektor, zaplatając na
piersiach ręce i z niedowierzaniem przyglądając się wszystkim wojownikom,
odpowiedzialnym za zabawę i biorącym udział w śnieżnym pojedynku – Widzę, że
jest was więcej, drodzy państwo.
- Pani pozwoli, że wyjaśnię… - poprosił tata Kajetana, który
podszedł do Wojtka, opuszczając miejsce swojego schronienia.
- A, ja może zaproponuję coś gorącego do picia na
rozgrzewkę. – zaproponowała pani Janina, dłonią wskazując drzwi wejściowe
prowadzące gościnnie do jej domu – Będzie przyjemniej porozmawiać przy kubku
gorącej czekolady lub kawy. Zapraszam. – z uśmiechem zachęcała starsza pani.
- Nie odmówię. – uśmiechnęła się pani dyrektor – Aż jestem
ciekawa tej rozmowy. – dodała, nie tracąc dobrego humoru.
- Zatem zapraszam. – zaproponowała pani Janina, prowadząc
gości do domu – Chodźcie chłopcy. – zwróciła się z serdecznością do Wojtka i
Kajetana – Mam jeszcze kilka cynamonowych ciastek. Poczęstuję was.
- Ja chętnie. – odezwał się Wojtek, wycierając noc rękawem
kurtki – Nie odmówię. Wolałbym jednak kakao, jeśli pani ma, a jeżeli nie, to
może być herbata z cytryną.
- Wszystko się znajdzie. – uśmiechnęła się pani Janina –
Proszę uprzejmie. – uśmiechnęła się do pani dyrektor i taty Kajetana,
wprowadzając wszystkich do ciepłego, suchego domu.
Wojtek ściągnął przemoczone śniegiem ubranie. Zdjął buty i
wszedł do pokoju. Zaraz za nim w pomieszczeniu pojawił się Kajetan. Wojtek usiadł
w salonie na kanapie w czerwone pąki róż, przeplatanych drobnymi, zielonymi
listkami. Kajetan grzecznie zajął miejsce w fotelu o tapicerce z tym samym
wzorem. Pani Janina przyniosła chłopcom kubki gorącego kakao i talerzyk pełen
cynamonowych ciasteczek.
- Dziękuję pani. – powiedział Wojtek, siorbiąc z kubka
gorące kakao i mlaszcząc przy tym głośno, i bezwstydnie z manifestowanym
smakiem i apetytem.
- Wy sobie tu chłopcy posiedźcie, a my porozmawiamy w
kuchni, dobrze? – zapytała pani Janinka, kładąc na stoliku talerzyk pełen
ciasteczek.
- Oczywiście. Nie będziemy państwu przeszkadzać. – zapewnił
Wojtek, nie odrywając się od picia gorącego kakao, które wydawało się mu naprawdę
bardzo smakować.
- Jak będziecie chcieli, możecie włączyć sobie telewizor. –
zaproponowała pani Janina.
- Dobrze. – zgodził się Kajetan.
- No, to ja wam już nie przeszkadzam. – powiedziała pani
Janinka, znikając za drzwiami, prowadzącymi do kuchni.
- Wiesz… - zaczął nieśmiało Wojtek, trzymając w dłoniach
kubek gorącego kakao – w sumie nie jesteś taki zły, jak mi się wydawało. Mam
nadzieję, że się nie gniewasz.
- Nie. – zapewnił Kajetan, poprawiając okulary.
- Tylko, - niepewnym głosem zaczął Wojtek – kto ci dał tak
dziwacznie na imię?! – zachichotał – Kajetan… Kajtek…
- Moja mama. Kajetan oznacza osobę pochodzącą z miasta
Kajety.
- Skąd?! – zdziwił się Wojtek.
- Kajety. – powtórzył Kajetan uśmiechając się delikatnym
rozchyleniem ust – To takie miasto położone na północ od Neapolu.
- A, to nie można było wybrać jakiegoś… normalnego imienia,
jak… na przykład Wojtek?! – dopytywał dociekliwie kolega.
- Mama chciała, żeby moje imię kojarzyło się z jej tatą. –
odpowiedział Kajetan – Mój dziadziuś pochodził z Włoch. Urodził się w Neapolu.
– wyjaśnił, popijając kakao.
- A… - zrozumiał Wojtek – To ty jesteś taki trochę
importowany…
- Jaki?! – zdziwił się Kajetan.
- No, wiesz… - Wojtek zamilkł na chwilę, zastanawiając się
nad sensownym wyjaśnieniem zasłyszanego kiedyś w telewizji mądrego słowa,
którego właśnie użył do określenia wyjątkowości Kajetana – taki… - dumał –
zagraniczny trochę… To taki żarcik. – uśmiechnął się Wojtek – Mam nadzieję, że
rozumiesz…
- Chodzi ci o to, że mój dziadek jest włoskiego pochodzenia.
– Kajetan błyskotliwie dokończył myśl kolegi.
- No, właśnie. – uśmiechnął się Wojtek, z wyraźną ulgą – Nie
wiedziałem nawet, że imiona coś w ogóle znaczą. Ciekawe, co oznacza moje. –
zainteresował się Wojtek.
- Nic trudnego. – Kajetan usiadł obok kolegi, wyciągając z
kieszeni telefon komórkowy i otwierając stronę internetową – Możemy przecież to
sprawdzić.
- Masz w telefonie Internet?! – zdziwił się Wojtek – Moi
rodzice mi nie pozwolili.
- Moi się zgodzili, - z dumą nadmienił Kajetan – ale to
tylko dlatego, że ja z niego korzystam mądrze.
- Czyli, że jak?! – zdziwił się Wojtek.
- Szukam w nim różnych informacji na tematy, które mnie
interesują, na przykład… - zastanowił się przez chwilę Kajetan – sprawdzam,
czym żywią się żaby, albo… kiedy jest sezon na pstrągi, bo jeździmy z tatą na
ryby. A, teraz postaram się znaleźć, co oznacza twoje imię.
- Obiecaj mi jednak, - poprosił Wojtek – że jak będzie
oznaczało coś głupiego, nikomu nie powiesz.
- Dobrze. – zgodził się Kajetan.
- Obiecujesz? - upewniał się Wojtek.
- Pewnie, że obiecuję. – zapewnił Kajetan – Nie jestem
złośliwy. Wojciech – czytał – to ten, któremu walka sprawia przyjemność. –
Wojtek z generalską dumą uniósł głowę, spoglądając na kolegę z góry spod lekko
przymkniętych powiek – No, muszę przyznać, - uśmiechnął się Kajetan – że coś w
tym jest.
- No, chłopcy… - zwróciła się do uczniów pani dyrektor
wchodząca do salonu w towarzystwie taty Kajetana i pani Janiny – widzimy się
jutro w szkole. Tylko, - uniosła ostrzegawczo palec – się nie spóźnijcie.
- Będziemy punktualnie. – zapewnił Kajetan, poprawiając
okulary.
- Bardzo się cieszę. Serdecznie dziękuję za poczęstunek i
kawę. – pani dyrektor zwróciła się do pani Janiny, wyciągając dłoń w geście
pożegnania – Dziękuję. – uśmiechnęła się do taty Kajetana – Do widzenia. –
powiedziała, kierując się w stronę wyjścia.
- Pani dyrektor! – zawołał niezwłocznie i spontanicznie
Wojtek – A, czy musimy pisać z chłopakami te wypracowania?
- Oczywiście. – odpowiedziała pani dyrektor, serdecznie się
uśmiechając.
- Ale my z Kajtkiem – zapewnił Wojtek, kładąc rękę na
ramieniu kolegi i przyjacielsko go obejmując mocnym uściskiem – jesteśmy teraz
dobrymi kolegami.
- Zatem bardzo się cieszę. – roześmiała się pani dyrektor –
W życiu jednak trzeba być odpowiedzialnym Wojtku, więc musicie uczyć się
ponosić konsekwencje swoich czynów i decyzji.
- Myślałem, że…
- Że się uda? – wtrąciła pani dyrektor – Niestety, nie udało
się. Do zobaczenia w szkole chłopcy. – pożegnała uczniów pani dyrektor,
wychodząc z domu, odprowadzana przez tatę Kajetana i panią Janinę.
- Naprawdę jesteśmy dobrymi kolegami?! – zapytał Kajetan,
będąc szczerze zaskoczonym wyznaniem Wojtka.
- No, pewnie, że tak! – radośnie krzyknął Wojtek, obejmując
przyjacielskim uściskiem Kajetana – A, ty jak myślałeś?!, że po tym wszystkim,
że po dzisiejszej wojnie na śnieżki, którą żeśmy wspólnie przeżyli, może być
inaczej?... Oj, Kajtuś, Kajtuś… - uśmiechnął się Wojtek.
- A, pomyśleć, - szczerze ucieszył się szczęśliwy Kajetan –
że od bałwana się zaczęło.
- A, no właśnie. – Wojtek ściągnął brwi, wpatrując się w
kolegę wnikliwym, podejrzliwym wzrokiem – Powiedz mi, jak ty żeś go ożywił?!
- Kogo?! – Kajetan uniósł wysoko ramiona, chowając w nich
głowę i zdradzając zdziwienie.
- No, bałwana!, przecież.
- To nie ja! – zarzekał się Kajetan.
- A, kto, jak nie ty?! – dociekliwie wypytywał Wojtek.
- To wyobraźnia. – dumnie odpowiedział Kajetan – To
wyobraźnia, - powtórzył – bo wyobraźnia czyni cuda.
I od tej magicznej chwili chłopcy zostali już nie tylko
dobrymi kolegami, ale przyjaciółmi, wspierającymi się wzajemnie w trudnych
momentach, pomagających sobie w nauce i z przyjemnością spędzającymi ze sobą
wolny czas, który zawsze!... ożywiała wyobraźnia, a bałwan?!… Bałwan wracał do
nich każdej zimy w dni śnieżnej zamieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz