Moja tratwa na przestworzach błękitnego
Prawą burtą w górę, lewą w dół się chyli,
Potyka się o prądy morza leniwego.
Leżę na niej jakoby na skrzydłach motyli,
A wokół zapach wody skrapla się rosą,
Którą słońce spija z rozpalonej skóry.
Odpycham się od tafli sennej stopą bosą,
Czując nurt pod plecami leniwy, ponury.
Błękit bale drewniane opływa z wszech stron.
Prawa burta w dół, lewa w górę się wznosi.
Wiatr nieśmiało ster mej tratwy w swoje dłonie
wziął,
Więc żagiel nad mą głową o podmuch się prosi,
Lecz nic nie przyspiesza i się nie rozwija.
Fale łaskoczą zmysły ciałem w kolebce.
Dusza moja ustami bryzy mgiełkę spija,
A oko pod powieką schować się już nie chce.
Płynę… niesiona bezkresną przestrzenią.
Nade mną błękit, pode mną błękit pluska.
Zda się, że białym światłem zwierciadła się mienią
Jak ławicy ryb w głębi połyskująca łuska.
Nie wiem, dokąd mnie niesie wody rozpięcie.
Leżę jednak na tratwie – nie dbam o kierunek.
Nie żal mi już niczego, bowiem czuję szczęście.
Pod niebem wiatr łopocze niczym opierunek.
Czas się zdaje nie istnieć – w niczym nie wadzić.
Morze fal jedwabiem lekko się pompuje.
Nie zamierzam temu przeszkadzać, albo radzić…
Swobodnie nagim ciałem w błękitach dryfuję.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz