Tak często siebie słowami ranimy,
Tak często w słowach się nienawidzimy,
Tak często w siebie plujemy trucizną,’
Czyniąc na duszy bliznę ciętą blizną.
Tak rzadko wtedy czujemy, myślimy
I w złości, gniewie swą godność tracimy,
Gubiąc po drodze resztki człowieczeństwa,
Wpadając w obłęd strasznego szaleństwa,
Co deformuje twarz miną wrogości,
Zatruwa serce oparem podłości,
Wykrzywia ręce jak konary drzewa,
Które się próchnem dokoła rozsiewa.
Czas nam ucieka, przez palce przepływa,
A z nas gadzina wypełza kąśliwa.
Zatem nie dbamy o wartość godziny,
Bo ślepo siebie depczemy, ranimy…
A gdyby tylko zastygnąć w bezruchu
I zamknąć usta, wytężyć zmysł słuchu
By poczuć w sobie nurt uczuć, myślenia,
Dostrzeglibyśmy w życiu znacznie więcej
I krew miłości płynęłaby prędzej
W obiegu ciała, co ścinane bywa
Przez wściekłość, która nas unieszczęśliwia.
Warto się karmić czujną świadomością,
Żeśmy są tylko nędzą i kruchością,
Że nic nam nie jest przecież obiecane
I może zostać brutalnie zabrane,
Że mamy siebie, lecz złudnie, ulotnie
I że rozstanie zaboli okropnie,
Gdy ktoś odejdzie przez śmierć przygarnięty,
A czas żałoby wyda się przeklęty.
Warto odnaleźć się w oczach bliźniego
I w sobie szukać czegoś ułomnego,
Byśmy empatii swej nie utracili
A pełnią życia z dnia na co dzień żyli,
Więc… może spacer we dwoje w milczeniu,
W myśli i w słowach lekkim roztargnieniu?
Być może wtedy, gdy się splotą ręce,
Miłością zacznie płonąć ludzkie serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz