Idąc, wszem słyszę delikatny łoskot
Powietrza, które leciutko wibruje
Jak tafla wody muśnięta przez wiosło,
Co pierścieniami ku brzegom faluje,
I pod naporem przypływów nieśmiałych,
Co odpływają, skórę mą całując,
Ciało jak spławik na nurtach ospałych
Dryfuje ufnie, rozkosz celebrując.
Wtem tataraki jak rzęsy jeziora
Schwytały w sieci wątły oddech nieba,
Więc szum się rozlał ich łodyg dokoła,
Świstem ich liści strzelistych świat śpiewa
Aż się spłoszyły ważki nad kolbami
Kwiatów kwitnących i łupin nasiennych,
I jak żaglówki błyszczą skrzydełkami
Na mórz błękitach przestrzennie bezdennych.
Wtem wydech świata wplątał się jak igła
W płatki stokrotek, łącząc je pętelką,
Wbił się w źdźbła trawy poplątane sidła,
Czyniąc w nich ściegów ścieżynę niewielką,
Po czym wydechem wypełzł jako nitka,
Ruchem okrężnym zieleń obrębiając
I jakby w dziurkach drobnego guzika
Się naprzemiennie plącząc i splatając,
Aż drzewa jako falbany atłasu
Tym precyzyjnym łańcuszkiem upięte
Zdają się szumieć koronami lasów
Niczym spódnice przy tańcu rozpięte…
Wtem nagle pędzi stadem dzikich koni
Gniew, który szarpie rozpruwane grzywy,
Mknie gdzieś na oślep, biegnie, za czymś goni
Aż mu od stopą rośnie tuman siwy!
I jak lawiną głazów, i kamieni
Leci na karku złamanie z urwiska,
I ostrzem smukłych, szponowatych cieni
W ziemię się wbija, i pnie z bruzd jej iska,
A w palcach kruszy jakby grudki piachu
Wszystko, cokolwiek w dłonie silne chwyci,
Mieli, przeżuwa, gryzie w zębach strachu
I kłem żarłocznym z dziąseł chmurnych wisi…
Po czym zastyga, westchnieniem opada,
Drżąc w kroplach rosy jak cekinem światła.
Coś szeptem wstydu w liściach opowiada,
Trenem obłoków zsuwa się i skrapla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz