Poranna kawa zaciekiem stygnie w filiżance.
Ostatni łyk już wsiąknął kroplą smaku w usta.
Myślę, stojąc w bezruchu twarzą przy firance,
Że bezpowrotnie mija mi godzina pusta,
Więc chcę się odwrócić, aby wziąć się do pracy,
Lecz świat mnie smutnym wzrokiem do siebie
przyciąga.
Nie wiem, co melancholia nieba wróży, znaczy…
Błądzę pod nim oczami jakoby bezdomna.
W domu ciszę przedrzeźnia cykanie zegara
Oraz odgłos lodówki, która pomrukuje.
Za oknem ktoś się chodnik w rulon zwinąć stara
Krokami, które stawiać do przodu próbuje.
Drzewa sterczą niczym palce dłoni żebrzących.
Wiatr je trąca rękawem oziębłych podmuchów.
Nocny deszcz na ulicach w ziemię wsiąkający
Zda się zmywać z powierzchni ślady bez posłuchu.
Pod oknami szedł chłopak z twarzą przygnębioną,
Jakby życie, z zasady, strasznie go bolało.
Jakiś człowiek go mija z miną obrażoną…
Czyżby mu się w chłopaku coś nie spodobało?!
Sunie drogą dziewczyna, lecz strasznie zmęczona,
Od niechcenia, z przymusem ciałem stopy goniąc.
Zda się, biedna, do czegoś losem przymuszona.
Trudno smutek tych ludzi zrozumieć i pojąć.
Autobusy przemknęły, z przystanku zgarniając
Pasażerów, co głowy w ramiona wciskają.
Wybiega starsza pani, do się uśmiechając,
Zza zakrętu, to który krzewy obrastają.
Nagle… nie ma nikogo i niczego wokół
Jakby wszyscy wymarli i wszystko przepadło.
Frunę nad okolicą wzrokiem jakby sokół,
Szukając, co w tej chwili oddech światu skradło.
Po chwili wracam jednak, ląduję u siebie
I siadam, by zapisać ten obraz zza okna.
Nie rozumiem w ogóle, czemu tej potrzebie
Ma dusza pod natchnieniem ulec była skłonna.
Palcami wybijając liter czarne cienie,
Słowami na papierze kreślę zarys chwili.
Być może w fotografię te sceny przemienię,
Abyśmy własnych wspomnień z tych chwil nie stracili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz