Obmyj mnie deszczu z mego przewinienia
I z żalu, który serce moje trawi.
Nie noszę w sobie innego pragnienia
Prócz twej rześkości, co mnie ułaskawi,
Co zmyje ze mnie wszelkie poranienia,
Łzy zasłonięte grymasem uśmiechu,
Wyrzuty wszelkie mojego sumienia
I kurz z mej drogi brukowanej w grzechu.
Spłyń po mnie deszczu strumieniem błękitu,
Świeżością, by mnie tonią opłynęła.
Chcę na swej skórze czuć rozkosz dotyku
I że się w tobie na nowo poczęłam.
Spłyń po mnie deszczu jakby kostką lodu,
Która topnieje na rozgrzanym ciele.
Pragnę na sobie rosy twego chłodu.
Przecież że deszczu pragnę tak niewiele.
Pochłoń mnie deszczu całą wodospadem
Chmur oberwanych, co na ziemię płyną.
Masuj me członki strumieni swych batem
Aby krew we mnie płonęła lawiną.
Pochłoń mnie deszczu, by zmysły zasnęły,
Bym jak źdźbło trzciny w tobie dryfowała,
By fale wody twojej mnie połknęły,
Bym tobą deszczu rany obmywała.
Pochłoń mnie deszczu, odparuj z tej ziemi.
Niechby się nitką w obłoki wplątała.
Niech się me życie na lepsze odmieni
I bym przed ludźmi więcej nie klęczała.
Spójrz! – idę w tobie z parasolem w dłoni,
Ale złożonym, wcale niepotrzebnym.
Korona kropel topi się na skroni,
Ferezję tworzy wiatr w twym oku srebrny,
Kroczę więc lekko z podniesioną głową
Jakby me stopy w powietrzu sunęły.
Na moich piersiach z pereł twych ozdobą
Idę, a one kształtem mym płynęły.
Jestem twą częścią duszy mej nastrojem
Jak genetyczny łańcuszek jedności.
Topię się w tobie deszczu ze spokojem,
Czując mój deszczu słodycz wrażliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz