Moje słońce jeszcze nie wzeszło
I nie przedarło się przez zachmurzenie,
Bo wzbić się w niebo jest mu ciężko
Jakby trzymały je w ziemi korzenie
I jakby ludzie za liny promieni
Przy horyzoncie je trzymali,
Więc niby świeci, a ledwo się mieni
Złocistą łuną w sinej dali.
Zza progu wschodu się wychyla,
Ale nieśmiało i niczym zlęknione.
Purpura lśniąca się rozmyła…
Czyżby me słońce było poranione?...
Wiatr wibracjami fale blasku ruszył.
Jasność się nagle rozogniła.
Lecz się nie może wyrwać z ciemnej głuszy
I znów się tylko licho tliła.
Podeszli ludzie z dobrym sercem
I się zaparli dłońmi na mym słońcu,
Pchają je w górę siły gestem,
Aby oderwać je od ziemi w końcu.
I słońce drgnęło nagle w swych posadach,
Korzenie trzeszczą bezsilnością.
W tych dobrych ludziach wdzięczny duch pokłada
Nadzieję, która jest radością.
Może więc słońce me się wzbije
I na błękicie jakoby skowronek
Szczęścia przed światem nie ukryje
I z pasją zacznie oraz skończy dzionek.
Wschód mego słońca jeszcze nie nastąpił.
Kurtynę ciągną dobrzy ludzie.
Jeszcze me słońce światła swego skąpi,
Lecz kiedyś ujrzę jego buzię,
Co się w południe rozpromieni,
Zaleje szczęściem uskrzydloną duszę.
Może się w życiu moim zmieni
I wtedy siebie jak latawiec puszczę,
By dotknąć tego, co w sercu goreje,
By deszczem uczuć się roztopić,
Odsłonić światu, co się we mnie dnieje,
Zanim mój zachód nie nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz