Usiadł ptaszyna za białą firanką
Na parapecie między lobeliami
I wyśpiewuje wesoło i wartko
Me rozmarzenie prostymi nutami,
Leżę więc błogo w hamaku myślenia…
Wiatr mnie kołysze subtelnie na boki.
Patrzę na przestrzeń mojego istnienia.
Słyszę za sobą mej przeszłości kroki.
Stałam się inną, bo nieposkromioną,
Wymowną jakby wygadana cisza.
Niekiedy wichrem jestem, ogniem, wodą.
Dziś nie dla wszystkich, jak koszula, bliższa.
Me stopy pragną iść po własnej ścieżce
Nawet, gdy samym im przyjdzie wędrować.
Serce fuszerki, zakłamania nie chce
I woła w niebo: „Trzeba mnie szanować!”…
Już wypłynęłam na bezkresy życia.
Kilku przyjaciół na plaży zostało.
Mam w sobie jeszcze mnóstwo do odkrycia,
A czasu ciągle i skąpo za mało.
Jeśli mam nadal tułać się po świecie,
To z tymi, który we mnie siebie widzą.
I z pomysłami… jak w liści berecie
Przejdę tuż obok tych, co ze mnie szydzą.
Rozłożę ręce i naciągnę skrzydła
Mego natchnienia, co w duszy kołacze.
A, gdyby kiedyś i ziemia mi zbrzydła,
Skoczę w poezję jak w przepaść się skacze
I wtedy wchłonę golizną swej skóry
Rześkość otchłani wsysającej ciało,
Wbrew grawitacji wzbiję się do góry,
Choć według nauki tak by się nie stało,
I twarz otulę puchowym obłokiem,
Dryfując jako płatek na strumyku,
Pochłonę wszechświat wygłodzonym okiem,
Spijając z niego gwiazd srebrnych bez liku...
Lecz teraz jestem w zaciszu mieszkania
I przed ptaszyną, co spadł z parapetu.
Nowa się we mnie kobieta odsłania
Z zaskakującą odwagą impetu.
Czekam, aż poznam ją w sobie do końca –
Tę niezależną, asertywną, wolną.
Budzi się we mnie nadzieja kwitnąca
Na to, że będę życiem w życiu płodną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz