poniedziałek, 18 maja 2020

DO DOMU


Każdy dzień mój Boże to kilometr drogi,
Którą muszę przebyć, by wrócić do Domu.
Na tej drodze piętrzą się trudności progi,
Jakoby mój powrót wręcz zawadzał komuś.

Z każdym wschodem słońca wyruszam przed siebie.
Do plecaka zbieram ziół przydrożnych smaki.
Czasem się zatrzymam, by na bladym niebie
Popatrzeć na chmury, albo w locie ptaki,

Aby się sprzeciwić siłom grawitacji,
By się wzbić doznaniem ponad mą przeciętność,
By poczuć na skórze wiatru cień wibracji,
Która budzi w drzewach przepiękną bezsenność.

Idę Dobry Boże w stronę przeznaczenia.
Konary machają liśćmi w pożegnaniu.
Echo smutnym tonem krzyczy: „Do widzenia!”…
I łzy z oczu leje, myśląc o rozstaniu.

Już się nie odwracam za siebie, bo… po co?
Nie zawracam z drogi, bo bardzo się spieszę.
Na codziennym szlaku promienie się złocą.
Każdym krokiem naprzód niezwykle się cieszę.

Zmęczona już jestem tłumem rozhasanym,
Dnem podwójnym znanych mi osobowości,
Człowiekiem przesadnie w sobie zadufanym,
Ludźmi, którzy mają za nic dar Miłości.

Patrzę więc przed siebie, idąc pewnym krokiem,
Z każdym dniem przez Ciebie wciąż ogołacana.
Czuję, że mnie tulisz Swym Ojcowskim wzrokiem,
Dlatego nie jestem w samotności sama.

W dali widzę śnieżną firanek biel w oknach.
Powietrze się zdaje przyprawione miodem.
Parapety toną w różowych piwoniach.
Pachnie chlebem przestrzeń – Twoim Panie Słowem.

Przede mną jest jeszcze ścieżka wąska, kręta.
Po bokach krzew dłonie wyciąga żebraczo.
Pod stopami ziemia jak z pragnienia pęka.
Gałęzie mnie szarpią i błagalnie płaczą.

Jeszcze muszę wytrwać, by stanąć przed drzwiami,
By za klamkę chwycić i skrzydło uchylić.
Będziesz na mnie czekał, garnąc ramionami
Do Swojego Serca bez wahania chwili.

Idę więc przed siebie, ginąc za zakrętem,
Który w drugi zakręt wygina się łukiem.
Biały szkwał mnie wchłonąć próbuje zamętem,
Oderwać od Ciebie złośliwości hukiem,

Ale głowę chowam pod kapturem myśli,
Modlitwą na ustach płosząc nawałnicę.
Zdaje się, że po mnie aniołowie wyszli.
Doczesność mnie szarpie, jakby za spódnicę.

Naprzód się przesuwam z ekscytacją duszy.
Czekasz na mnie Boże z Ojcowską tęsknotą.
Po latach spotkanie na pewno mnie wzruszy.
Wtulam się do Serca Twojego z ochotą.

Z każdym dniem kilometr porzucam swej drogi.
Nie trzyma mnie żadna przyziemna kotwica.
Dziś wracam do Domu Boże Ty mój Drogi.
Każdy krok w Twą stronę lekkością zachwyca,

Z każdym krokiem zdaję się wymykać ziemi,
Jakby mnie wiatr swoim odklejał westchnieniem.
Morze gwiazd pode mną srebrzyście się mieni.
Z każdym dniem się staję jedynie wspomnieniem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz