Z zapalonej świecy płomień gore złoty,
U którego podstaw błękitne są sploty.
Tli się stożkowato spokojną strukturą
Jako w kałamarzu osadzone pióro,
Więc zda się mym oczom stałą smugą światła,
Wokoło którego ciemność jest wyblakła,
Lecz po chwili widzę podobieństwo węża,
Gdyż się płomień wznosi i w górę napręża
Jak kobra na brzuchu dolnej partii ciała,
Co głowę w powietrzu wrogo zatrzymała,
Kołysząc się lekko, później jadem plując –
Tak płomień się wznosi, czerwienią wibrując,
Po czym znów się kurczy, w pokorze truchleje
I skromnie, spokojnie jak wcześniej goreje.
Jakoby w bezruchu niemal się zatrzymał,
A po chwili spadał i ponownie wspinał,
Aż buchnął znienacka pasmem poszerzonym
Szarpany jak fala w przeciwległe strony
I na wzór chorągwi, którą wiatr rozrywa,
Z płomieniem od świecy i tak również bywa,
Dlatego łopocze bezdźwięcznie wstążeczką
Jakby chciał się wyrwać i pożegnać z świeczką,
By zerwanym puchem w przestrzeń się rozpłynąć
I żagiel jasności dymem z masztu zwinąć…
Tak i życie ludzkie płonie jednostajnie,
Nierzadko bezsilnie, wręcz nienaturalnie.
Bywa też niekiedy, że się wzbija w górę,
Roztaczając wokół wysiłku purpurę
Lub pod nurt wpław tli się, szarpiąc się, miotając,
Przeszkody przybrzeżne gwałtem opływając,
Po czym niespodzianie bezwiednie dryfuje
I w zacisznym miejscu czas swój kontempluje,
I nagle maleje, i w punkcik się kuli,
Później ulatuje w swej mglistej koszuli
I znika ulotnie jakby go nie było –
Jakby życie ludzkie woskiem się stopiło…
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz