Nie płacz człowieku, gdy coś cię przerasta,
Gdy nie masz wpływu na to mimo woli,
Bo cierpieć będzie dusza twoja własna
Z powodu czegoś, co kogoś nie boli,
I choćbyś soli zjadł beczek tysiące
Obce ci będą wciąż stany kojące,
Jedynie wzmoże się twe przygnębienie
I torturować będzie cię niemocą,
Serce rozsadzi za tym twe tęsknienie,
Co się rozgrywa naprzeciw twym oczom
I co złośliwie dzieje się dokoła,
Na przekór duszy, co ratunku woła.
Niewielu takich, którzy zrozumieją,
Że masz wrażliwość więcej niż wrażliwą.
Prędzej poniżą ciebie i wyśmieją,
Więc znowu staniesz jakoby za szybą
W pustym pokoju bez klamek i okien,
Jak ślepy błądząc przytępiałym wzrokiem,
I będą ciebie wytykać palcami
Niczym gorszego, niepasującego –
Ty zaś otoczon tymi wariatami
Zatracisz w sobie własne czujne ego
I by się innym na gniew nie narazić
Będziesz się sztucznie razem z nimi bawić.
Usta zasłonisz uśmiechem z kartonu,
By nie odróżniać się od reszty w grupie,
A pod uśmiechem łkając po kryjomu,
Będziesz się dusił, wiedząc, że to głupie,
Lecz strach przed znowu ciebie odrzuceniem
Każe katować psyche tym spodleniem –
I w konsekwencji stajesz się ofiarą
Tych, którzy wciąż cię unieszczęśliwiają,
Którzy twe życie barwą czarno-szarą
Do przygnębienia, bólu przymuszają,
Nie dostrzegając twojej wrażliwości,
Co jest przyczyną twej delikatności,
Dlatego rośnie w cierpieniu samotność
I przekonanie, żeś jest niepotrzebny –
Więc przebudzenie to straszna okropność,
Z której się sączy lęk, koszmar haniebny
Spod podniesionych powiek o poranku,
Bestialsko trawiąc ciebie bez ustanku…
Stąd to pragnienie, by zniknąć na wieki,
Aby się wtopić bezpowrotnie w przestrzeń.
Obroża wbija w twoją szyję ćwieki,
Z każdym oddechem zawęża swój pierścień,
A pod stopami ziemia kolce stroszy
I, raniąc nogi, kroki twoje płoszy.
Zatem uciekasz od wszystkich, wszystkiego,
Czując się ciągle przez ludzi zaszczutym…
Trudno się wyrzec wszak siebie samego –
To jak żyć, chociaż kona się zatrutym,
Więc… gdzie się schować, aby trud ten przetrwać
I by codzienność, co udręką, przespać?...
Kiedy zrozumie inny, ciebie widząc,
Że pośród kwiatów jak tulipan jesteś
I że masz prawo, siebie się nie wstydząc,
Wylewać z oczu spontaniczne deszcze
Tego, co w tobie wzbiera się cierpieniem –
Myśli i uczuć, co gasną milczeniem?!
Kto z nas się stanie Szymonem z Cyreny,
By ci, człowieku, choć ramieniem służyć,
By szeptem wesprzeć, że razem przejdziemy
To, co cię trapi, co się w tobie chmurzy,
Byś w swojej dłoni poczuł ciepłe ręce
I tym dotykiem uspokoił serce?!
Nie płacz człowieku nad tym pod ukryciem.
Wykrzycz to wszystko, co ciebie przytłacza.
Ciśnij nad niebo ból potężnym krzykiem!
Niech echo za cię walczy, się odgraża
Na twoją mękę tej obojętności,
Co cię okrada z prawa do miłości.
Krzycz!, ile możesz, ile siły w piersi,
Aby rozerwać pęta zniewolenia.
Wyrzuć, co ciebie rani oraz mierzi,
Aby doświadczyć duszy oczyszczenia,
Aby swym głosem, jak dobitnym gestem
Sumienia ruszyć dosadnym swym: „Jestem!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz