Przez okno, pod którym kamienny gar barszczu
Oraz gar mleka zsiadłego z kromką chleba,
Przyglądam się wiośnie w zieloniutkim płaszczu,
W koralach deszczu spadających nań z nieba.
Pod parapetem słój smalcu ze skwarkami
I butla oliwy z ziaren słonecznika,
A za szybami wiatr tańczący z malwami
I szum, i szelest, który drzewa przenika.
Zaś w kuchni cykanie starego zegara,
Trzask trawionego ogniem drwa pod fajerą,
Zapach ziemniaków, co niesie w przestrzeń para
Nad płomieniami, które złotem goreją…
I słodka cisza, spokojem się sącząca
Nad Pismem Świętym, co na stole spoczywa
I na którym leży dłoń starością drżąca,
Gotowa zawsze, by uczynić znak krzyża.
Na progu w drzwiach stoi młodziutka dziewczyna
Z koroną warkocza na drobniutkiej głowie.
Błądzi po niebie marzącymi oczyma
Z ustami zastygłymi jakby w półsłowie.
Chylą się w jej stronę ciężkie słoneczniki
Niczym tafla lustra licem zachwycona.
Pod progiem falują stokrotek guziki
I koszula trawy nimi ozdobiona.
A pod płotem kroczą w wielkim dostojeństwie
Kury i koguty lekko pochylone.
Przy sztachetach stoi zamyślone szczęście,
Patrzy w swej przyszłości niewesołą stronę…
Dziś jest już wspomnieniem wieś tej okolicy,
Ciągnąca się wzdłuż drogi przez łąki, pola,
Odbija się płótnem zachwytu w źrenicy
I tęsknotą tylko do swych czasów woła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz