Czym jesteś dla mnie że Ziemio spłakana,
W palczastych drzewach chowająca oczy?
Łkasz, żalem tryskasz od świtu do rana.
Serce twe łzami czymś zranione broczy.
Jakże ci pomóc i jak cię podźwignąć
Z bólu, co zda się całkiem cię przytłaczać?
Od przygnębienia już zaczynasz wilgnąć
I w coraz mroczne nastroje się staczać.
Jak rozweselić cię, Ziemio siąpiąca,
I jak przywrócić nadzieję straconą?
Twojej żałoby nie dostrzegam końca.
Nieba chmur czarnych łopoczą zasłoną.
Wiatr na swej piersi pokutny wór szarpie
I w bezradności na kolanach pełznie,
A deszcz kroplami przygrywa na harfie
Lub smyczkiem ciągnie po gałęziach gniewnie.
Jak cię uchronić, Ziemio szlochająca,
Od wodospadów wzbierających smutków?
Zda się, że stoisz w szarości tonąca,
Więc twych obrotów nie odczuwam skutku,
A jeno patrzę w stronę horyzontu,
Co czerni belkę na swym grzbiecie dźwiga,
I widzę tuman ciągnący od frontu,
Co się jasności w chmurności nie wzdryga
I niczym stada wypłoszonych koni
W kłębach się mnoży i rozpierzcha wszędzie,
I kopytami dudni oraz dzwoni...
Co z tobą, Ziemio bolejąca, będzie?!
Uciekaj może przed tym wrogim jeźdźcem,
Który twą radość depcze i zagłusza?!
Pada i pada, i zaprzestać nie chce.
Powódź ci grozi!, na pewno nie susza.
Uciekaj, Ziemio, póki jeszcze pora,
Póki cię przestwór wód z niebem nie zrównał!
Wisi nad tobą ulew groźnych zmora.
Uciekaj, Ziemio, i nie bądź im dłużna!
Nie tobie cierpieć za ludzkie wybryki!
Nie tobie konać za człowieka grzeszność!
Nie tobie znosić gniew oraz przytyki!
Uchrońże, Ziemio, od mąk twych majętność!
Nie zmyjesz łzami krwi na ludzkich dłoniach.
Wżarła się w skórę jak rdza w stal do szpiku.
Uwolnij myśli, co ciążą na skroniach,
I strugi osusz, co płyną bez liku.
Nie warto, Ziemio, giąć kark przed człowiekiem,
Gdyż ten wdzięczności służyć nie potrafi.
Gdyby nie ludzie, płynęłabyś mlekiem
I miodem, który wszelkie smutki gasi.
Jesteś że dla mnie, Ziemio poniżana,
Namiastką raju jak odbiciem w lustrze
Zdolności twórczych mego Boga Pana...
A ja na tobie jak rybak na kutrze,
Który się wznosi na falach wzburzonych
Nieba, co gniewnie się pieni, grzmi srodze,
I szkwałem białym po sztormach wodzony
Stara się wiernym być codziennej drodze,
Ażeby dotrzeć do brzegu bezpiecznie,
Gdzie na ląd schodząc, wreszcie zamknie oczy.
Będę o tobie, Ziemio, długowiecznie
Pamiętać, nawet!, gdy mój duch przekroczy
Granicę, której twoje południki
Nie wyznaczają z równoleżnikami.
Wiem, moja Ziemio, żem jest tobie nikim,
Bo cię opisać nie umiem słowami,
Ażeby chociaż w mizernym zdań splocie
Ująć twą wartość i piękno stworzenia,
Co w srebrze nocy oraz za dnia w złocie
Jest Ojca mego dowodem Istnienia.
Ode mnie mrówka czy ziarenko piasku
Bardziej przydatne na twym, Ziemio, łonie.
Tyś jest potężna, skromna w planet blasku,
Co wokół Słońca krążą, które płonie.
Gdyby się człowiek nauczył od ciebie,
By być dostojnym jako dziecię Króla,
Co żyć potrafi o wodzie i chlebie,
Dziś nie musiałabyś usychać w bólach...
Tulę cię, Ziemio w strumieniach rozpaczy,
Do serca, które wciąż potrafi kochać.
Nie wiem, Najmilsza, cóż to dla nas znaczy,
Że nie potrafisz przestać nad tym szlochać,
Więc mi się, Ziemio, twa żałość udziela
I mam ochotę, niczym krukowate,
Krzyczeć na przekór hulankom wesela,
Bo moja dusza rwie żałobną szatę...
I nie pojmuję tego, Ziemio moja,
Lecz czuję, że się kończy coś tragicznie.
W tobie jest rozpacz matki (a nie zbroja!),
Która w cierpieniu lamentując... milknie...
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz