poniedziałek, 8 stycznia 2024

POD AKACJĄ

Spływają ze mnie minuty, godziny,

Skórę ściągając palcem przemijania

Jak nadmiar mokrej i bezkształtnej gliny,

Co każdym ruchem w ślad kroków się wchłania.


W twarzy mej przeszłość częściej się przegląda

Przez co jest widać, ile wiosen liczy.

Coraz to chętniej szukam wzrokiem kąta,

By w głębię ciszy wpaść na wzór kotwicy


I poczuć spokój lekko dryfujący

Falą, co która miękko się porusza,

Wibracją wody mnie opływający

I szumem głuchym pęczniejący w uszach.


Nie widzę sensu, by za czymś wciąż gonić

I się łokciami w wyścigu rozpychać,

By lekkomyślnie czas na bzdury trwonić

W zgiełku i w pędzie, gdzie myśli nie słychać.


Niczego bowiem z sobą nie zabiorę,

Gdy śmierć z ust życie wyssie pocałunkiem.

Z tego zaszczucia ocknęłam się w porę.

Trudno określić: z jakim tego skutkiem?


Szaleństwo bowiem trwa nieposkromione.

Z podmiotowości odziera człowieka.

Wszystko, co piękne, zda się zatracone.

Niewiele pociech na odkrycie czeka.


Nawet się Ziemia wydaje zmęczona

Eksploatacją pod fundament miasta,

Którymi będąc gęsto oblepiona

Staje się ciężka, brzydka oraz ciasna.


Chowam się w cieniu własnych kontemplacji.

Światu się z boku, co gaśnie, przyglądam,

Gdy ten pod wpływem obłędów, wariacji

Wokół się osi opętania krząta


Jakby kto urok nań rzucił złośliwie,

Aby usychał w niemocy rosnącej,

Kurcząc się szybko oraz obrzydliwie

Światłowodami sieci go duszącej,


Przez co samotność wszędzie się panoszy

Szklanym ekranem wirtualnych bytów.

Duszę internet jak gęś wypatroszył,

Człowieka czyniąc pojemnikiem zsypu...


Jestem zmęczona owym zaślepieniem

Programującym ludzką populację.

Biegnę do wspomnień z wielkim utęsknieniem

Pod pióropuszem zdobioną akację,


,Co się słodyczą sączy, pszczołą brzęczy.

Wiatru szeptami w przestrzeni rozsiewa,

Symbolizując czystość w życiu wiecznym

I Mękę, która na Zbawieniu Drzewa


Każdej jesieni ducha Bogu daje

Jako pokutę za krnąbrność człowieka.

Pod tą akacją na chwilę przystaję...

A czas się ciągnie... i z pośpiechem zwleka...


I myśli niczym motyli ławice

Mienią się światłem złocistego słońca,

Więc powiekami otulam źrenice,

Marzę, rozważam i dumam bez końca


Jakbym pod niebem, puchem się unosząc,

Błękitem z wszech stron ciepłym opływała,

O stan przejrzysty przyjemności prosząc,

Bym sobie wierna do śmierci została.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz