Bezwstydna brzozo w okno me wtopiona,
Pniem w białej skórce się rozwidlająca,
Światłem od spodu na tle wyrzeźbiona
Ciemności, która nie zaznała słońca,
Zdajesz się stygnąć w modlitwie milczącej,
W niebo unosząc palce załamane,
W pozycji o coś dyskretnie proszącej...
O wiatr obijasz słowa wyszeptane
I w ciszy czekasz nad wyraz cierpliwa
Na znak... cud może!, którego ci trzeba.
Gałęźmi płaczesz, brzozo nieszczęśliwa.
Lament twe włosy szarpie i rozwiewa.
Cóż w niepokoju, sąsiadko, przeżywasz?
Jakież cię wizje smutkiem prześladują?!
Na pomoc Stwórcę ukorzona wzywasz!
Jakież proroctwa ciebie tak katują,
Żeś jest wygięta pod ciężarem męki?!
Widzę na tobie, brzozo się skarżąca,
Gesty okrutnej w swej sile udręki
Jakobyś była wolno konająca...
Patrząc na ciebie, dźwigam przekonanie,
Że spadnie na lud ogromna tragedia,
Coś potwornego niebawem się stanie,
Czego nie wróżą (ponoć) czujne media.
Apokalipsy jeźdźców tętent koni
Zdajesz się słyszeć... odczuwać wibracje
Jak nurt powietrza na bezlistnej dłoni...
Kopyta dudnią jakoby owacje...
Człowiek jedynie jeszcze nie dostrzega
Zła, którym sam się wręcz ochoczo staje,
Przez co świat nań się niebezpiecznie gniewa,
Gdyż ten w nim depcze prawa, obyczaje,
Byleby siebie tylko zadowolić
I zaspokoić łaknienia rosnące,
Których się nie da okiełznać, ukoić,
Kiedy się kocha wyłącznie pieniądze.
Widzisz kres, brzozo, ów zrobaczywienia,
Co niczym powódź ludzką populację
Pochłania, trawi żądzą zniewolenia,
Budząc w niej wiarę w słuszność oraz racje
Tego, co budzi się przeciw naturze,
Chaos w odwieczny porządek wprowadza...
Oj, widzisz, brzozo, tę powódź w purpurze
Krwi, która ciała z jej odmętem zdradza
I która Ziemię ścina gęstym skrzepem
Wyjaławiając bezpłodne ugory,
By śmierć się stała upragnionym chlebem
W dobie, gdy życie krąży jak upiory...
Nie znam sposobu, aby cię pocieszyć.
Patrzę bezradnie na twoje cierpienie.
Człowiek na pewno nie przestanie grzeszyć,
Bo to najgorsze wśród stworzeń stworzenie.
Wzrokiem przysiadam na zwoju korzeni,
Który się wgryza w ziemię mchem pokrytą,
I biczowana rzemieniami cieni
Przesiewam szepty twe przez myśli sito,
Przez co twa rozpacz i mi się udziela,
Budząc świadomość klęski nieuchronnej.
Stoisz odarta, wyzuta z wesela
Jak dłoń natury żebrzącej, bezdomnej.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz