Owinę ciało smugą papierosa,
Która z ust spłynie dymu kaskadami,
Zastygnie wstążką w rozczochranych włosach,
Z kosmyków spełznie na pierś ramionami
I będę stała tak bezwstydnie w oknie,
Patrząc na ogród, który łka cichutko
I który w liściach różnobarwnych moknie...
I zwilżę usta zimną z lodem wódką,
Po czym zarzucę płaszcz z kołnierzem w klapach,
Wybiegnę boso i wskoczę na rower,
I, po kałużach jeżdżąc, będę chlapać.
Przeskoczę niczym gazela nad rowem!
I tarciem opon wyjadę na drogę,
Szprychami mieląc świszczące powietrze,
A pedałując, poczuję że mogę
Wtopić się ciałem w ekscytacji dreszcze,
Które jak skrzydła rozłożę szeroko
Płaszczem, co w pędzie po bokach trzepocze.
Jadąc przed siebie, jak lecąc wysoko,
Wiatrem przeszyta, co skórę łaskocze,
Przyspieszę bardziej, w tunel się wbijając
Lip koronami nad drogą spiętymi.
Rowerem pola jak tiul przecinając
Listwą asfaltu za mną zeszytymi
Skręcę na ścieżkę piachem ubijaną,
Wzdłuż której stoją strzeliste topole,
I skoczę w trawy, rozbiję kolano.
Rdza źdźbeł zastygnie rosą na mym czole.
Płaszcz się pode mną niczym koc rozepnie.
Wiatr do mnie przylgnie jakoby kochanek.
Pod gołym niebem poczuję się świetnie,
Choć tylko z wrzosu będę miała wianek.
Kiedy chłód ciało niemal na lód zetnie,
Wsiądę na rower, wolno pedałując.
Pojadę dalej, gdzieś w las, bo za wcześnie
Wracać do domu, gdy mgły spacerują.
Gdzieniegdzie złowię sikorki gwizdanie,
Co wysokimi tonami niesione
Jest przerywane przez wykrzesywanie
Dźwięków, co w echo szybko wystrzelone
Swym metalicznym trelem uciekają
Jakby się w berka ze mną chciały bawić.
Gałęzie sosen w świat je przeganiają
Jakby je cisza szumem miała zbawić.
Turkotem opon, co korzenie budzi,
Wyjadę z boru na w bruzdach aleję,
Na końcu której pewnie spotkam ludzi,
Nad którą sroka w głos się, skrzecząc, śmieje.
Złotymi liśćmi brzozy mnie obsypią
Dęby purpurą zapłoną wzdłuż szlaku.
Strachy na Lachy - zerknę - chytrze łypią,
Więc doń zawołam: "Nie mam dla was czasu!"
Kiedy już dotrę z powrotem do domu,
Wsunę się w sweter wełniany, bambosze.
Na dach się wdrapię jak kot po kryjomu
I będę sączyć herbatę po trosze,
Na świat zerkając, który się rozciąga
Wielu kolorów przestworzem bezkresnym,
Co w nieba bruzdy niczym przeciek wsiąka
Oparów siwych zabarwieniem mlecznym.
Zostanę tutaj, w komin się wtulając,
Aby nacieszyć się owym widokiem.
Jak być szczęśliwym, tego nie kochając,
Co nas opływa z każdej strony bokiem?!
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz