wtorek, 14 listopada 2023

PRZYTOMNIE

Tlą się latarnie jak na grobach znicze.

Szpilkami światła przekuta jest ciemność,

Które dla duszy zdaje się lecznicze,

Przegania bowiem zmęczenie i senność,


I spokój wlewa w wszystkie członki ciała,

Refleksję budząc lekkim rozrzewnieniem.

Noc się na progu świtu zatrzymała

I patrzy w okna z widocznym wzruszeniem...


Na szybach krople swoich łez zostawia,

Niczym wklejoną folię bąbelkową,

Która przezroczem światło latarń zwabia,

Więc weń się mieni jak masą perłową.


Ziemia błotnista, liśćmi zasypana

Pachnie jakoby strych pełen rupieci,

Gdzie siedząc w kącie od samego rana,

Przez lufcik patrzę na czas, który leci


Gdzieś... hen!... przed siebie na oślep bez celu

W ciągłym pośpiechu z pochyloną głową,

Z groszem na szczęście w zmurszałym portfelu

Jako pamiątką iście straganową.


Przychodzą wówczas wspomnienia zuchwałe.

Z albumem w dłoniach obok mnie siadają -

Przeszłość się zdaje wprowadzać na stałe...

Minuty przy mnie nic przeciw nie mają


I w siadzie skrzyżnym wokół mnie się mnożą

Jakoby dziatwa wokół swojej babci.

Chwile nostalgii nad wszystko przedłożą

Moment szlafroku, kawy oraz kapci.


Zatem... nie spiesząc się nigdzie nadzwyczaj,

Patrzę na w oknie moją twarz w zadumie.

Budzi się we mnie przedziwny obyczaj

Spotkań z zmarłymi w dość pokaźnym tłumie,


Więc przy latarni drogowych jasności

Staję nad płytą dekad utraconych...

Wracam wbrew sobie do ludzi z przeszłości

Jakbym zbierała szkło ze zdjęć stłuczonych


I wnet poznaję, że wciąż w sobie jestem

Dzieckiem, co które winno już dorosnąć

A które żywe - bez wątpienia! - jeszcze

Mogę świadomie doznaniami dotknąć.


Wyciągam zatem cukierka z kartonu

I w szeleszczącym złotku go podaję

Dziewczynce, która weszła mi do domu,

Która ode mnie krok w krok nie odstaje.


Jakaż poważna... Jak smutne ma oczy...

Gdzież jej dzieciństwo sielskie i anielskie?

Nie ma we włosach łąkowych warkoczy,

A wyobraźni skrzydła szumne, wielkie,


Z których puch pierza spada na ramiona

Wiatrem zdmuchnięty ślady za nią tworzy.

Jakaż dojrzała i uduchowiona,

Aż się beztroska jej powagi trwoży...


Fen też mnie owiał polnych kwiatów wonią

I aromatem kwitnących akacji.

Minionych wiosen wręcz dotykam dłonią

Znów czując podmuch cudownych wakacji


Z jaskółczym wiankiem na bezchmurnym niebie

Przy gruchających rozkosznie gołębiach,

Skowrończym w słońcu wibrującym śpiewie,

W mlecznych gwiazdami wyszywanych wstęgach...


A za oknami jesień się rozciąga

Listopadową aurą zadumania,

Która przeszłości obrazy przyciąga,

Więc nie ma mowy o szansie rozstania.


Przodkowie moi wciąż mi towarzyszą.

Nie sposób o nich odejść, by zapomnieć.

Wspomnienia wszystkich przywołują ciszą.

Jestem tu, teraz z minionym przytomnie.

grafika pochodzi ze strony: literatura.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz