Niewiele śniegu w sumie napadało,
Chociaż przez sito przeciera obłoki
Niebo, co bielą ziemię przysypało,
Czyniąc z ów bieli ocean szeroki.
Skrzą się srebrzyście puchate chodniki.
Perłową masą jezdnie utwardzone
Ciągną się wstęgą przez lśniące trawniki,
Co księżycowym kamieniem zdobione.
Latarnia w drodze, głowę pochylając,
Dziś pannę młodą wdziękiem przypomina.
Śnieg w pajęczynie nad nią osiadając,
Welon do skroni jej lampy przypina.
Spadają z góry kryształkami lodu
Błękitu płatki garściami rzucane.
Dotykiem mokrym przyjemnego chłodu
Przez twarz wzniesioną gasną pochłaniane,
Kiedy przez skórę, co płonie rumieńcem,
Bywają w krople zimne przemieniane.
Wiatr niczym dziecko uskrzydlone szczęściem
Łapie śnieżynki na ziemię sypane
I podskokami tworzy piruety,
Wirując, tańcząc w szaleństwie radości,
Chociaż niewiele śniegu jest, niestety,
I trudno zgadnąć, jak długo zagości...
Pomimo wszystko wspomnienia się tłoczą
Zimy, co w grubym, bieluśkim kożuchu
Leży wygodnie, gdy ptaki poń kroczą
W miękkim, błyszczącym srebrzyście się puchu.
Stąd pisk dobiega, śmiech, okrzyki dziatwy,
Która się śniegiem nie może nacieszyć,
Co przypomina stadne kuropatwy,
Zdające gdzieś się nieustannie spieszyć.
W takiej to aurze aż ma się ochotę
Zjechać na sankach z jakiejkolwiek górki!
Budzi to we mnie niemałą tęsknotę
Za śniegiem, który sypie niczym wiórki,
A który nie jest, jak kiedyś, obfity
Jakoby pióra z rozprutej pierzyny.
Skąpe się robią posępne błękity,
Przez co jest trudno zaznać śnieżnej zimy.
Tym bardziej cenne są takie momenty,
Których rytmika koła nie powiela
Tego, co gonią z żalem sentymenty,
Kiedy tęsknota nostalgią doskwiera...
I tak jest w życiu jak z tym pierwszym śniegiem...
Wszystko, cokolwiek czymś nas uszczęśliwia,
Przechodzi obok i znika gdzieś biegiem,
I swą kruchością niestałą zadziwia,
A gdy przemija, tworzy smutną pustkę
I nas w kawałku ze sobą zabiera...
Radość się topi w żalu wąską strużkę,
Co się do serca zadumą przedziera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz