I wreszcie cisza... i szept myśli... błogość...
Niewiele trzeba, aby poczuć szczęście.
U ramion skrzydła rozpościera wolność
I niebo we śnie pogrążone łechce.
Uginam nogi i w obłoki skaczę
Jakbym z urwiska w wodę nurkowała.
Nie są mnie w stanie prześcignąć drapacze
Chmur, w których będę swój cień podziwiała.
Nad głową dłońmi przecinam powietrze
Jak grotem strzały wbijam się w błękity.
Ciało się wznosi galopem na wietrze.
Duch zaś prędkością na wskroś jest przeszyty.
Siła, co dzierży obiekty przy Ziemi,
Nie jest mnie w stanie przy sobie zatrzymać.
Chwytam się mocno słonecznych promieni
I się zaczynam po nich wyżej wspinać.
Kiedy już jestem nad chmur rozmieszczeniem,
Nad ich skłębioną, puchatą konstrukcją,
Huśtam się... huśtam bezsennym marzeniem
I się rozmywam doznań mych erupcją,
Która z mej głębi radość wydobywa
I rozprzestrzenia podniet wypływaniem...
Nie ma mnie... Często tak już ze mną bywa.
Uciekam w gwiazdy myśli przeżywaniem
I w galaktykach błądzę swych spostrzeżeń
Wodzona światłem, co ciemność rozrzedza,
W aktach bezwstydnych, bowiem szczerych zwierzeń
Świadomość moja nad wyraz dojrzewa.
Nie wracam... Nie chcę znów dźwigać ciężaru
Życia, co które sobą mnie przytłacza,
Co jest zachłanne i nie zna umiaru,
Przyzwoitości granice przekracza.
Nie chcę krokami obracać znów Ziemi,
Co się ze wschodów w zachody przemieszcza.
Stopy więzione pnączami korzeni
Depczą to, dzięki czemu jestem lepsza.
Nie dla mnie szara, mozolna codzienność
Z czołem w chodniku, wzrokiem pod nogami.
Z przestrzenią tworzę jednolitą jedność,
Kiedy przystrajam skronie obłokami.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz