piątek, 17 listopada 2023

BEZSENNOŚĆ

Płakała we mnie dusza, bo chciała wyjść z ciała,

A w nim się krwi rwą rzeki jeszcze pełne życia.

Nie mogąc się uwolnić, myśli z głowy rwała

Jakby się próbowała wygrzebać z ukrycia,


Spod ziemi, w której żywcem jest zakopywana,

Oblana betonami tlącymi się światłem...

A ona by pragnęła być wiatrem smagana

I wznosić się na skrzydłach obłoków nad światem!


Tymczasem... chleb i mleko, i na grzbiet odzienie,

Stopy w butach więzione przetartą sznurówką -

To cielesne, marszczące się szorstko więzienie

Oraz wzloty i wolność trwająca za krótko


Muszą ją udobruchać choć na marną chwilę,

Żeby w obłęd szaleństwa z nieszczęścia nie wpadła,

By jej rozpacz nie zgniotła w przygnębienia sile...

W oczach moich ma dusza okrutnie pobladła,


Więc się sączy z nich żałość z bólu wyciskana,

Który duszę mą dręczy, torturuje za nic.

Za co, duszo, tak we mnie jesteś katowana?!

Twe cierpienie, najdroższa, nie ma żadnych granic...


Z ciała dusza usilnie próbuje się wyrwać

Sztuką, która jest krzykiem, co woła: "Ratunku!".

Która pasma jej męki nie jest zdolna przerwać.

Dynda zatem ma dusza wisielcem na sznurku


Szarpiąc pętlę, co w szyję słowami się wgryza,

Gdy się te najwyższego piękna domagają.

Wtem się lina, huśtana, jak tasiemka zrywa.

Duszy członki w upadku niczym kra pękają.


Siedzi dusza na wózku we mnie inwalidzkim.

Mimo to wciąż podrywa się do górnych lotów,

Będąc drzazgą w źrenicy niemal wokół wszystkim,

Obrzucana w odwecie lawiną kłopotów.


Czego że ci zazdroszczą, duszo połamana,

Która rymem rytmicznie wyśpiewujesz strofy

Wbrew niedoli, co każe ci paść na kolana,

By cię podłych oprawców podgryzały sfory?!


Czego że ci zazdroszczą, za co nienawidzą?!

Za twych ilość talentów tak cię maltretują.

I bestialstwa się swego w ogóle nie wstydzą,

A w zawiści cię kopią i na ciebie plują...


Za cóż cię nienawidzą, duszo ciemiężona?! -

Że świat widzisz inaczej, bo ze szczegółami,

Bo nie słyszysz, a słuchasz w trosce pochylona

Nad każdymi, i nawet niemymi, głoskami?


Moja duszo... jak często cię z bruku podnoszę,

Dłonią z włosów i twarzy wycieram plwociny,

I na plecach zgarbionych konającą noszę,

Gdy swych powiek otworzyć nawet nie masz siły.,,


Mimo tego wyciągasz jak dziecię ramiona,

By miłością się dzielić, co w tobie nie gaśnie.

Moja duszo zbrukana, przez lud poniżona!...

Będziesz cierpieć, dopóki me ciało nie zaśnie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz