Ludzie!... zgrajo ciągle niedojrzałych dzieci,
Której się wydaje, że jest pępkiem świata,
Słońce, od zarania dziejów które świeci,
Nie musi wam wschodzić przez kolejne lata.
Powieki się kiedyś wszak na wieki skleją.
Nikt się nie wygrzebie spod ubitej ziemi.
Wiatry wam mogiły chwastami zasieją.
Czy świadomość śmierci podłość w was wypleni?!
Wypychacie kasą konta i kieszenie
Jakbyście kostuchę wekslem przekupili.
Łganie plamiąc usta, rozrywa milczenie.
Żeście się do reszty, kłamiąc, pogubili.
Matactwa i szwindle wyparły relacje.
Uczciwość szyderczo dziś zwą naiwnością.
Nie człowiek się liczy, a tylko atrakcje,
Co trują społeczność najbliższą zazdrością.
Puder grubą warstwą tynku w was zakrywa
To, czego u innych się doszukujecie.
Zdradza was okropnie natura fałszywa
Ciałem, które mówi, co nie dopowiecie.
Liczebnie skażacie całą populację,
Więc z dnia na dzień traci się wszelkie nadzieje,
Że wśród bałwochwalców wciąż mających rację
Jakaś bratnia dusza w ogóle istnieje,
Dla której moralność jest w sobie wartością,
Miłość sacrum uczuć, nie doznań fizycznych,
Która emanuje, zaraża szczerością
I dla której obcy jest ton sarkastyczny.
Ludzie!... bando chamów z gnojem pod obcasem,
Której słoma z butów miast skarpet wystaje,
Chwalicie się głupotą, prostactwem z hałasem
I się obnosicie tym, co nie przystaje
Kulturalnym paniom oraz dostojnikom
Czy autorytetom w dziedzinie mądrości.
Wyście są podobni wszelakim przytykom,
Co są efekciarstwem kipiącej w was złości.
Dokuczacie prawym oraz honorowym,
Uważanym przez was za nieudaczników.
Czy choć raz wam przyszło do tej pustej głowy,
Żeście nie do bogów, a do śmiertelników
Są przez narodziny przyporządkowani,
Więc niczym szczególnym się nie wyróżniacie?!
Za ster chcecie trzymać z zawziętością sami,
By nie wpaść pod minus materialnej stracie.
Człowiek z zasadami tylko wam przeszkadza
Bowiem ma coś więcej prócz powierzchowności.
Nic was tak nie kręci jak wpływy i władza,
Więc zdolni jesteście do wszelkich podłości,
Byleby utrzymać się w pozycji alfa,
Być adorowanym z narzuconej woli.
Kiedy was oplecie wieńców w końcu szarfa,
Nikt, żeście odeszli, nie uzna, że boli.
Wasz poziom się kończy na skali dochodów,
Wartość zaś przelicza na sumę pieniędzy,
Życzliwość zależy od kwoty przychodów,
Wrażliwość natomiast dusi poziom nędzy.
Zatem, was żegnając, policzą, podzielą
To, coście ze sobą w trumnę nie zabrali.
Zapłakać się tylko nad wami ośmielą,
Jeśli się okaże, że żeście przegrali,
W czym więc tkwi fenomen waszego sukcesu -
Tego, że wam większość bezmyślnie ulega?!
Nikt w starciu z prostactwem nie czyni rwetesu,
A jeszcze aplauzem głupotę zagrzewa,
Więc ta się obnosi nawet z gołą dupą,
Publicznie wystawia, by ją podziwiali,
Kroczy po dywanach czerwoności z butą.
Czemu się myślący wkręcić w ten chłam dali?!
Jak to jest, że macie nad tymi przewagę,
Którzy dostrzegają i potrafią więcej?
Czy wam los wybaczy człowieczeństwa zdradę?
Chcecie godność ludzką zniszczyć jak najprędzej
I utworzyć grono szczelnie utwardzone,
Do którego światłych za nic się nie wpuści.
Na skronie wciśniecie z tektury koronę
I mądrych zepchniecie gwałtem do czeluści,
Po czym ich weźmiecie w cięgi, we dwa kije
Według powiedzenia, co głosi prawdziwie,
Że, gdy dziad ożyje, to torbą zabije
Tego, kto się stara postąpić uczciwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz