Jestem zmęczona marszem pod górę,
Której to zbocza ciału nie służą.
Co, kiedy człowiek czuje się szczurem?
Co, gdy złowieszczo inni mu wróżą?
Palce me wbijam w wąskie szczeliny,
Więc odrętwienie dotyk zabija.
Nie mam ni szelek jak również liny.
W przepaść mnie ciągnie wygięta szyja.
Wsuwam swe stopy na gzyms skalisty,
Wisząc nad ziemią w uprzęży wiatru.
Grunt się pode mną zdaje zbyt śliski.
Jestem, wciąż jestem!, na linii startu.
Ścięgna jak nici pękają w bólu.
Kamieni strumień spłynął pode mną.
W głowie od myśli jakoby w ulu,
Więc mam za sobą znów noc bezsenną.
Czuję jak w stawach sparciałym paskiem
Chrzęści me trzeszczą pęknąć gotowe.
Urwisko wisi nade mną daszkiem.
Serce się zdaje nadal miarowe,
Więc rękę w niebo znowu wysuwam
Niczym tonący, by pomoc chwycić.
Stopą zaś schodek ciasny wyczuwam,
Choć nie mam jeszcze że się czym szczycić,
Bowiem szczyt ciągle jest niezdobyty,
A ja się pod nim huśtam na dłoni.
Za mną szlak w dole strachem spowity.
Ciało zaś potu łzę za łzą roni.
Mimo to nie dam strącić się w przepaść
I będę walczyć na śmierć lub życie.
Jeżeli muszę wbrew woli przegrać,
Żeby nie stanąć wreszcie na szczycie,
To choć z honorem i satysfakcją,
Że dałam z siebie wszystko, co mogłam.
Jeśli się czas mój wyda abstrakcją,
Z dumą oznajmię: "Dzielnie go wiodłam!"
I zamknę oczy niepokonana,
Zadowolona z własnego wkładu,
Później przed Bogiem zegnę kolana
I dusza z ciałem dojdą do ładu.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
I zamknę oczy niepokonana,
Zadowolona z własnego wkładu,
Później przed Bogiem zegnę kolana
I dusza z ciałem dojdą do ładu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz