Szelest się wiatru obok jakby w piórach
zbudził,
Krok gołą stopą maszeruje w defiladzie.
Śladem tym patrzę na płynących wokół ludzi,
Którzy w przód pędzą ślepo niczym ku zagładzie.
Nic w nich nie dostrzegam i nic w nich nie
znajduję,
A mimo to szum skrzydeł wciąż me zmysły drażni.
Skąd ten trzepot skrzydeł?... – odgadnąć
próbuję.
Czy pióra pełne wiatru to dźwięk wyobraźni?!...
Widzę w parku kobietę z twarzą poszarzałą,
Z oczami, co się topią łez wodospadami,
A obok siedzi postać ubrana na biało…
Otula tę kobietę śnieżnymi skrzydłami,
Lecz i postać żal dusi w gardle zaciśniętym,
Bo pocieszyć strapionej kobiety nie umie.
Widać, że jest aniołem niewiarą przeklętym,
Dlatego podopieczna nic go nie rozumie.
On się nad nią pochyla i tuli w ramionach,
Pocałunkiem i szeptem ukoić chce troski,
Lecz ona wobec niego zda się niewzruszona.
Dłonią z czoła odrzuca jego lniane loczki.
Coś mnie nagle popycha, więc przechodzę obok.
Widzę – trzyma pojemnik w dłoni z lekarstwami.
Moje oczy uwierzyć, w co widzą, nie mogą.
Jak ją teraz zaczepić?... Jakimi słowami?...
Wtem jej fiolka wypada mimowolnie z dłoni,
Piórem wręcz wytrącona postaci, co za mną.
Anioł tej kobiety przywarł skronią do skroni
Anioła, co mnie zbudził: „Działaj, moja panno!”
Podniosłam fiolkę lekarstw, na ławce usiadłam,
A kobieta w me oczy wstydliwie spojrzała.
Nagle, wbrew własnej woli, w jej życie się
wkradłam,
Gdy mi w płaczu swe życie szczerze odsłaniała.
Rozejrzałam się wokół słuchając spowiedzi
I ujrzałam świat, który tonie w piór opadach.
Anioł tejże kobiety obok wiernie siedzi,
A mój stoi i milczy, gdy ta opowiada
O miłości, co serce doszczętnie zraniła,
Samotności, co wdarła się z wielkim kłopotem,
Pustce, która codzienność z szczęścia ograbiła,
I o beznadziei na to, co będzie potem.
Nagle widzę tłum ludzi, a obok każdego
Anioł idzie jakoby na smyczy ciągnięty…
Nikt nie widzi przy sobie przyjaciela tego,
Który anonimowością zda się przejęty.
Każdy dźwiga bagaże, choć ten pomóc pragnie.
Każdy płacze, narzeka, że sam jest ze
wszystkim.
Każdy wsparcia jakiegoś, pocieszenia łaknie,
A niewiarą pogardza przyjacielem bliskim.
Suną zatem anioły bosymi stopami,
Przy ramionach skrzydłami bezradnie łopocząc.
Suną wiernie za nami jak defiladami,
Bezszelestnie, bo wiatru odgłosami krocząc.
Odwróciłam się zatem do anioła stróża,
Obejmując rękoma jego drobną szyję.
Ciało moje się w skrzydłach jak w puchu
zanurza.
Moje serce w rytm jego serca głośno bije.
Wtem kobieta na ławce oczy swe przeciera
I spogląda na swego anioła u boku.
On jej palcem jak piórem twarz od łez wyciera
I prowadzi w objęciach w rytm swojego kroku.
Tak niewiele potrzeba, by ujrzeć to cudo.
Świat jest pełen aniołów jak pełen jest ludzi.
Trzeba wyrwać się z sideł, nie poddać ułudom.
To nie słońce, lecz anioł ze snu duszę budzi –
On nad łóżkiem się schyla, powieki całuje,
On po włosach nas głaszcze, uśmiechem nas wita.
Całą dobę, bez przerwy!, on przy nas stróżuje
Bez znaczenia czy ciemno się robi, czy świta.
Jednak w wyniku zwątpień bezrobocie rośnie.
Aniołowie gołymi stopami przechodzą
Jako jesień, co w niczym niepodobna wiośnie…
Bez nich w ludziach demony się okropne rodzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz