czwartek, 18 czerwca 2020

NIEWIELE


Gdzieś o poranku deszcz się zawieruszył,
Ślad mokrej ziemi zostawił po sobie.
Czy się wypłoszył, czy może czymś wzruszył?...
Zniknął jakoby myśl rwana w półsłowie.

Kroplami nieba ochrzczona jest przestrzeń,
Więc niewinnością wciąż pachnie powietrze.
Przez świeżość zda się, że miejsca jest więcej,
Które się mnoży z każdą chwilą jeszcze,

Dlatego wchodzę w wiatr jak w głębię wody,
Oczy zmrużone wilgocią zraszając.
Czerpię z tej toni przyjemność ochłody,
Zmysły zmęczone półsnem rozpraszając…

I wtem!, gdzieś w górze… zapach chleba płynie,
Szczyptą płomieni przyprawiając bryzę.
Zakwas dojrzewa niczym dym w kominie,
A cisza uchem jakby zając strzyże,

Bo ten aromat zda się ogniem trzeszczeć
Niczym łamane gałęzie pod stopą.
Dusza, co głodna, wydaje się wrzeszczeć,
Bo chce, by chleba poszukało oko.

Poświata smaku kusi podniebienie
I ciało zda się uległe słabości.
Widzę bochenek, a pod nim płomienie…
Mą wyobraźnię już piekarnia gości.

Wokół zielone sokiem kapią liście,
Trawa w kryształach deszczu, który zniknął,
Światła migoczą w kroplach przezroczyście,
A chleb zapachem na wskroś mnie przeniknął.

Idę przed siebie krokiem odprężenia;
Mijam przydrożne zakamarki życia… -
W tym to ulotnym momencie istnienia
Ma podświadomość wychodzi z ukrycia,

Więc stąpam teraz po cieniutkim lodzie
Na oceanie mej osobowości
W mym obnażeniu rozpalonym chłodzie
Naga – prawdziwa, bez zbędnych czułości

I im się bardziej tak sobie przyglądam
W tym, co jest piękne i co jest paskudne,
Nikogo za nic gniewem nie osądzam,
Choć kochać wszystkich… - to jest już za trudne,

I widzę w sobie kogoś szczęśliwego,
Co chleb spożywał z niejednego pieca,
Kogoś na życie wiecznie zachłannego
I świadomego, że czas – to jest świeca,

I choć się sobie nie całkiem podobam,
I chociaż wiele mam do przerobienia,
To z sentymentem się sobie przyglądam,
Licząc me grzechy w rachunku sumienia,

Dlatego rankiem po przespanej nocy
Podczas spaceru, gdy świat jeszcze drzemie,
Proszę o łaskę Wszechpotężnej Mocy,
Że dziś się właśnie na lepszą przemienię,

A jutro jeszcze lepszą niźli dzisiaj
I z każdą dobą znacznie znakomitszą.
Co los mi daje, myślę: „Nie wybrzydzaj!”,
Dlatego oczy mi zachwytem błyszczą,

Wystarczy bowiem woda z nieboskłonu
I zapach chleba, co w piecu pęcznieje,
I droga Prawdy, by dotrzeć do Domu –
Wówczas w cierpieniach dusza ma się śmieje,

Jakby nic złego się nie wydarzyło,
A tylko lekkie progu wychylenie.
Chcę by me życie skrzydła rozłożyło
I by się wzbiło ponad czas – istnienie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz