z koroną-wirusem
Pierwsza
Msza po kwarantannie.
Proboszcz
czuje się banalnie.
Strach
podwyższa mu ciśnienie.
Serce
szczuje przyspieszenie.
Puls
szaleje rozhuśtany.
Wzrok
mu krąży rozbiegany
Po
szczelinach, zakamarkach,
W
bocznych nawach oraz szparkach.
Ksiądz
slalomem ławki mija.
Czujnie
pręży mu się szyja.
Jak
pantera przeskakuje
I
zza kolumn podpatruje
Gdy
lud wiernych wyposzczony
Biegnie
Boga wygłodzony
Do
kościoła po Chleb Życia.
Proboszcz
śledzi ich z ukrycia,
Zza
ławeczki, zza donicy,
W
kamuflażu przyłbicy,
W
rękawiczkach i maseczce,
I
w pajęczyn koroneczce.
Wtem
ruszyli sznurem ludzie.
Ksiądz
nadyma lękiem buzię
I
omdlewa z przerażenia
Gdyż
go dręczą podejrzenia,
Że
ktokolwiek się wyłamie
I
przepisy zasad złamie,
Więc
z oddali jak lew ryczy,
Jakby
wiernych miał na smyczy;
„Po
dwa metry odległości!” –
Głosi
bez oznak czułości,
Po
czym susem sarny bieży,
Wzrokiem
wszystkich wiernych mierzy,
Do
zakrystii podążając
Jak
spłoszony strachem zając,
A
po chwili zza futryny
Błyszczy
pasem jasnej szyny,
Która
trzyma przyłbicę,
Gdy
wysuwa własne lice,
Żeby
wszystkich skontrolować,
Tak wynurza się... i chowa.
Parafianie
zaś czekają,
Na
zegarek spoglądają,
Msza
się zda dziś opóźniona.
Wiara
faktem tym znudzona,
Rozglądając
się po sobie,
Nic
nie wspomni, nic nie powie.
Wtem
podchodzi do ołtarza –
Wzrokiem
srogim się odgraża –
Ksiądz
w zaszczytnym majestacie,
Co
ma strachu pełne gacie.
Płynie
rycerz w przyłbicy.
Chód
nad ziemią zwinnie ćwiczy,
By
niczego się nie dotknąć
I
o COVID się nie potknąć,
A
gdy zwrócił twarz do wiernych,
Każdy
ujrzał obraz mierny
Proboszcza
uzbrojonego
I
przesadnie ostrożnego.
Wtem
zagrzmiało wszem: „Pan z wami!”
Lud
półgłosem i ustami
Spod
maseczki, z niepewnością
I
wyraźną uprzejmością
Ledwo
wzdycha: „Z duchem twoim”,
Bo
lud widzi, że się boi
Ksiądz,
co drżący jak osika,
Ciężko
ziaje i oddycha.
Gdy
odpowiedź zaszumiała,
Flaszka
płynu zapiszczała,
Bowiem
kapłan obmył ręce
Przekonany
niemal święcie,
Że
parafian zająknienie
Niesie
słowem zagrożenie.
Na
kazaniu o odwadze
W
słusznej, bowiem Bożej sprawie,
Proboszcz
mówi wyśmienicie,
Drżąc
o swe doczesne życie.
Wszystkich
głośno nawołuje,
Generalsko
rozkazuje,
By
walczyli o kościoły,
Choć
czas trudny, niewesoły,
Przy
czym poci się strudzony,
Bo
wyraźnie przerażony.
Słowa
płoną, jak lwie serce!,
A
ksiądz myje ciągle ręce,
Podejrzliwie
obserwując,
Nie
ufając i stróżując,
By
dwa metry odległości
Były
trwałe w ostrożności.
Ta
przesadna pedanteria
I
panika, i histeria
W
nabożeństwo się wtopiła,
Aż
Komunię ośmieszyła,
Bo
z dwóch metrów odległości
Ksiądz
z powodów ostrożności
Kładł
Chleb Boży, lecz z żądaniem,
By
nie westchnął mu nikt: „Amen”,
Na
splecione obie dłonie
Mocno
przed się wyprężone
Jako
struna w instrumencie,
Którą
zrywa naciągnięcie.
Suną
wierni więc gęsiego
Do
proboszcza surowego,
By
nakarmić duszę Panem
Przerażoną
rzeczy stanem.
Wtem
do księdza Staś podchodzi,
Który
z bólu wręcz zawodzi,
Bowiem
ręce ma za krótkie
I
choć silne, to malutkie,
A
z tytułu zarządzenia,
Mimo
na przód wychylenia
Nie
dosięga odległości
Wbrew
ambitnej staranności.
Ksiądz
przed Stasiem stoi twardo
I
spogląda nań wręcz hardo.
Staś
dosięgnąć Chleb próbuje,
A
ksiądz też nie ustępuje,
Więc
się ciągnie gimnastyka,
W
której Staś tylko utyka,
Płonąc
z bólu i wysiłku,
I
cierpienia minut kilku.
Proboszcz
w końcu nie wytrzymał
I
kolejkę wnet zatrzymał.
Sięgnął
ręką do zakrystii.
Wziął
kij do strącania wiśni.
Wzrokiem
gniewu w Stasia rzucił.
Wierny
strasznie się zasmucił.
W
pokorności spuścił głowę.
Czekał
w lęku, co też powie
Proboszcz,
który tak się złości,
Że
Staś łamie ostrożności
Kończynami,
co za krótkie
I
choć silne, to malutkie?,
Ale
proboszcz w zawziętości
I
w przedziwnej wręcz cichości
Chleb
Stasiowi daje kijem,
Którym
później w grzbiet go bije,
Wykrzykując
upomnienia!,
Recytując
obostrzenia.
Staś
spłoszony sytuacją,
Tym
szaleństwem i wariacją
Pod
prąd rzucił się w ucieczce.
Lud
go trąca, bo go nie chce,
Więc
wybuchły starcia, waśnie
Z
COVID cyfrą dziewiętnaście.
Zatem
Stasia odpychają
I
łokciami go szturchają,
By
w granicach odległości
Trzymał
zasad ostrożności.
Staś
z sińcami pod oczami,
Z
podartymi rękawami
Ledwo
ze Mszy uszedł z życiem,
Niosąc
strach ust swoich krzykiem.
Takie
czasy, moi Mili…
Byście
się nie zaskoczyli,
Gdy
i dla Was nabożeństwo
Kijem
wskrzesi w Was męczeństwo.
Z
COVID jeden sens wynika –
Bardziej
niszczy nas panika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz