środa, 3 czerwca 2020

NA ULICY


z koroną-wirusem
Wszyscy na tym świecie strasznie oszaleli.
Nie wychodzą z domu i spod swej pościeli.
Niczym lisy w norach śledzą wydarzenia.
Przestrzegają czujnie wszystkie obostrzenia.
A, kiedy się który na ulicy trafi,
Ten się w lęku topi, w przerażeniu pławi,
Na dwa metry, jeden minimum ucieka,
Gdy mija chodnikiem jakiegoś człowieka.
Wszyscy są zaszczuci COVID – dziewiętnaście,
Więc pomiędzy ludzi wciskają się waśnie.
Zatem nic dziwnego, że wilkiem zerkają
I sobie wzajemnie wrogo nie ufają.
Falą się rozlewa mróz na społeczeństwie.
Każdy się obawia, co też jutro będzie,
I w strachu o siebie dba egoistycznie,
O przyszłości swojej myśli histerycznie.
Na innych spoziera jak na zagrożenie,
Walcząc pazurami o własne istnienie.
Nic też więc dziwnego, że raz na ulicy,
Na której uniki lud zawzięcie ćwiczy,
By nie dotknąć, musnąć drugiego człowieka,
Historia tragedii niejedna przecieka.
Janina do sklepu rowerem jechała.
Pedałując, ciężko przez maskę dychała.
Płuca się skurczyły, puls w skroni oszalał,
Ból piersi rozsadził, pot jej ciało zalał.
Upadła Janina w mieście na chodniku.
W panice lud rozpierzchł krokiem koralików.
Ktoś w oddali straszył koronawirusem,
Więc spłoszeni wszyscy tym podłym przymusem,
Rozbiegli się nagle w cztery świata strony.
Każdy o swe życie strasznie przerażony.
Janina rękoma za nogawki chwyta,
Lecz każdy ucieka i o nic nie pyta,
Przeskakują przez nią lub się potykają
I jakoby kaczki na ziemię padają,
Po czym się zrywają, umykają w locie
Ulegli histerii, nadludzkiej głupocie.
Janina została sama na ulicy.
Śmierć jej ciało tuli do swojej prawicy,
Bo jej nikt pomocy udzielić nie raczył –
Gdyż o swoje życie każdy się przestraszył.
Tak COVID nas ludzi strasznie deformuje
Oraz w człowieczeństwie ogromnie rujnuje,
Że w nas samych cyka szczere zagrożenie
Poprzez to pomocy wszak nie udzielenie.
Śmiem twierdzić, że więcej ofiar z naszej winy
Niż z COVID – wirusa zachłannej przyczyny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz