środa, 11 maja 2022

PRZESTROGA

Czy pochłonie świat wojna? – ta myśl niespokojna

Ciągle mnie prześladuje przeczuciem natrętnym.

Uwierzyć intuicji dziś jestem tej skłonna,

Bo los się snuje gniewnie w  złości krokiem krętym,

 

A śmierć w nim rozkochana ciała w łono wpycha,

Gdzie słodko-gorzki odór niczym gaz musuje.

Z jej piersi smród wypływa, kiedy ta oddycha,

Pochyla się i z ziemi zwłoki wyskubuje…

 

Niby nic się nie dzieje niepokojącego –

Kwiaty kwitną dorodnie w pióropuszach trawy,

Ptaki śpiewem się budzą w progu dnia nowego,

A wiatr w liściach szeleści niezwykle łaskawy;

 

Nad dachami się słońce wiosenne rozciąga

I pompony zieleni nicią złota zszywa.

Wszystko wokół (się zdaje) niczym nie urąga,

Lecz… czy tak przed najgorszym zazwyczaj nie bywa?...

 

Ciągle walczą i giną w ogniu nienawiści,

Co doszczętnie wypala płodność wschodniej ziemi.

Czy najgorszy scenariusz niebawem się ziści?

Pewnie tak, jeśli modłą człek tego nie zmieni.

 

Śmierć nadciąga od strony wschodzącego słońca.

Stopą ślady odciska jałowej spuścizny,

A inflacji nie widać zbawiennego końca –

Głodem w ludzi się wdziera jak kroplą trucizny.

 

Pompowanie trudności narasta jak balon.

Już gdzieniegdzie się tłumy domagają chleba.

Politycy niebawem lont buntu podpalą

I krew Ziemię zaleje pod żaglami Nieba.

 

Już wskazówki godzinę zdają się wybijać,

W której się przepowiednia trzeciej wojny ziści.

Jak długo obojętność na zło będzie sprzyjać?...

Czy tylko to, co czuję, mej głowie się przyśni

 

I nigdy się nie zdarzy, i zniknie na zawsze

Jak zmora, co w oparach mgły porannej ginie?

Echo jękiem cierpienia przebija się straszne.

Jest obawa, że popyt na krew nie przeminie,

 

Że się stopi świat cały płomieniami piekła

I że bólu okrzykiem udusi się cisza.

Jakaś żądza w człowieku obłędnie się wściekła,

Zatem śmierć się wydaje jej potrzebom bliższa.

 

Zabijamy, niszczymy – tak się nam podoba –

Dla ambicji niezdolnej do zaspokojenia.

Sznury ofiar jakoby korony ozdoba,

Nie są nawet ujęte w rachunku sumienia,

 

A dopiero, gdy sami wpadamy we wnyka

I śmierć zębem przebija na szyi tętnicę,

Jedna myśl – wręcz bezczelna – przez głowę przemyka,

Zasłaniając swym cieniem blednącą źrenicę:

 

Oskarżenie, że Bóg to wszystko z góry widzi,

Że na wszystko nam „biednym” bezdusznie pozwala,

Że się w nas – w agresorach bestialstwa nie brzydzi

I milczeniem pokornym zło w ludziach rozpala.

 

A to przecież my sami mamy krew na rękach

I my sami na stołach porcjujemy ludzi!

To w nas samych sumienia się dusza nie lęka

I w nas samych się serce do życia nie budzi!

 

Czego chcesz, żądający wolności bez granic?!

Podejmujesz decyzje z jej ciężarem bytu,

Mając wszystkich i wszystko tradycyjnie za nic,

Myśląc tylko o sobie od świtu do świtu.

 

Kiedy przyjdzie ci zasiąść w obliczu wyrzutów,

To pamiętaj coś zdobył kosztem niewinnego.

Nie pozbędziesz się nigdy, choćbyś chciał, swych butów,

Którymiś zdeptał w drodze człeka nie jednego!

 

Więc patrz w lustro na swoje plugawe oblicze

I świadomość utwierdzaj w swe oczy spojrzeniem.

Ty, który masz na swych dłoniach krwawe rękawice,

Jesteś sam winien tego, czego z uprzedzeniem

 

Wypierasz się, zrzucając swą odpowiedzialność

Na Boga, którym co dzień zawsze pogardzałeś

I w którym dostrzegałeś tylko absurdalność,

Wierząc błędnie, że bogiem się dla siebie stałeś.

 

Teraz spijaj, coś spuścił ofiarom z żył martwych,

Choćby ci nie smakował ten toast zwycięstwa.

Cokolwiek myślisz, mówisz, czynisz – to nie żarty!

Zaniedbanie zaś duszy nie jest znakiem męstwa!

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



2 komentarze: