Posmakowawszy podczas snu, czymże śmierć jest,
Każdego poranka budzę się do życia.
Powieki rozsuwa rzęs spleciony szelest
I oko wypełza wzrokiem spod ukrycia.
Później… o świcie wychodzę z psem na spacer.
Nie wszystko wokół bywa już przebudzone.
Patrząc na świat, myślę – co dla niego znaczę?
Spoglądam za siebie na to, co stracone.
Nie wiem, co się zdarzy w przedziale godziny.
Mimo to wyruszam tym pociągiem czasu
Do jutra, którego może nie ujrzymy…
Wjeżdżam w gąszcz mych myśli jak w gęstwinę lasu.
Wtem mija pogodność wiosennego ranka.
Słońce nagle zgasło pod granatem nieba.
Drzewa, niczym w rewii, w swych dorodnych wiankach
Wybiegły do tańca z wiatrem, co w nich śpiewa.
Tak się wszystko może zmienić w mgnieniu oka,
Nic nie jest na stałe i w ruchu ulata –
Tak nas i ubywa przy stawianych krokach…
Już nas kruszą w palcach te minione lata
Niczym grudkę gliny ścieranej w opuszkach.
Czerpię więc świadomie krople mego bytu
Nim głowę ponownie pochłonie poduszka,
Z której się – być może – nie zerwę do świtu.
Nic, co mogłoby nastać następnego dnia,
Nie jest ważne w świetle tego, co jest teraz,
Bo… Czym jestże naprawdę nasze dumne JA?!,
Gdy dzień zaczynamy, praktycznie, od zera…
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz