Wtargnęłaś, starości, w moje dzieciństwo
I wżarłaś się w duszę jak w żelazo rdza.
Popełniłaś, starości, podłe świństwo.
Ten proceder, niestety, wbrew mej woli trwa.
Patrzę teraz na życie źrenicami
Dojrzałości, która we mnie przekwita.
Nie umiem iść w parze z rówieśnikami –
U mnie dzień zachodzi, kiedy u nich świta.
Zarzuciłaś, starości, sieć na duszę,
Która widziała, czuła więcej.
Teraz unieść krzyż konsekwencji muszę –
Nie nadąża umysł za spłoszonym sercem.
Teraz siedzisz, starości, przy mnie wiernie
W kapeluszu i w białych rękawiczkach.
Ludzie chcą zrozumieć mnie, lecz daremnie –
Staruszkę ośmiesza króciutka spódniczka.
Wianki kwiatów mam w głowie i motyle,
Skowronkami drżę cała od środka,
A na zewnątrz w zadumie głowę chylę,
Czekam, że przypadkiem ma młodość mnie spotka.
Może nieraz mijałam ją gdzieś w drodze,
A po prostu jej nie zauważyłam.
Idziesz przecież, starości, przy mej nodze…
Może więc na młodość się uodporniłam?
Zegar mi poprzestawiał puzzle życia.
Inni za karierą jak charty gonią –
Ja nie mam nic nowego do odkrycia.
Me potrzeby czasu na bzdury nie trwonią.
Teraz pragnę spokoju oraz Nieba,
Domu, w którym zatopię się w twórczości.
Upiłam się już światem – teraz trzeba,
Bym nauczyła się do siebie miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz