W otwartych oknach siadam z filiżanką kawy.
Zamykam oczy i wsłuchuję się w śpiew ptactwa.
Mą twarz dłońmi otula wiatr nader łaskawy,
I tnie ciało podmuchem z dokładnością krawca.
Zapach złotej forsycji przyprawia powietrze,
A magnolie koralem pąków obsypane
Zdają się niecierpliwe, choć skulone jeszcze
I jakby guzikami różu pospinane.
Żółte suknie żonkili obszyte falbaną
Pochylone w pokorze znad zielonych wstążek
Zdają się jakby słońcem promienieć co rano
W geście głów zastygniętych przy lekturze książek…
A, ja mam taką ścieżkę nad Czarną i Krasną,
Które szumnym korytem przecinają łąki –
Wąską ścieżkę porosłą, zdziczałą, lecz własną,
W którą wbija się szpaler z traw pożółkłych
słomki,
Wokół której się wznoszą sosny rozbujane,
Dęby, jakoby dłonie berło trzymające,
Brzozy, co wierszem szumią niczym obłąkane,
Świerki się w niebo czubkiem igliwia stroszące.
Jeszcze tam nie rozkwitła wiosna w pełnej
krasie.
Zima krokiem przemierza oszronione pola.
Sen się jeszcze rozciąga na nagiej rabacie.
Echo tęsknotą wiosny, jak szaleniec woła.
Głodne sikorki dziobem stukają w parapet.
Wiatr z obłoków rozpruwa śnieżnobiałe pióra.
Mróz się zdaje przemieszczać odgłosami skarpet,
Błądząc głową zadumy w nieprzyjaznych chmurach.
Mijam czas i przestrzeni długość, i szerokość,
Będąc ciałem gdzieindziej, duszą w innym
miejscu.
Wznoszę się bez problemu na taką wysokość,
Z której patrzę na ziemię, bliską memu sercu.
Jestem tu, a tam ja – ta dawna oraz młoda
Z bagażami w dłoni, gotowa do podróży.
Jestem tu, a tam jest moja druga połowa,
Która w przeszłość powraca, gdy oko się mruży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz