wtorek, 23 marca 2021

APETYT

Każdego ranka wstaję w wielkiej niewiadomej.

Czas wydziela minuty skąpo, niczym lichwiarz.

Wiem – jestem do świecy podobna zapalonej,

Którą unosi w górze niepozorny lichtarz.

 

Ta świadomość kruszenia się marnego ciała,

Jak piaskowca, co ściera papier grubym ziarnem,

Być zachłanną na życie zawsze mi pozwala,

Bibeloty traktować, jakby były skarbem.

 

Odpoczywać nie lubię – odpocznę, jak umrę.

Będę leżeć wbrew sobie, spać sobie na przekór.

Zanim hebel wygładzi na błysk moją trumnę,

Pragnę żyć pełnią chciwie i wiecznie w pośpiechu.

 

Słodycz serce rozpiera, a gorycz je kurczy,

Cierpki kwas usta krzywi wręcz rozczarowaniem.

Żywot mój jest banalny, zwyczajnie przepiórczy,

Lecz we mnie ubarwiony szalonym kochaniem.

 

Nie ma dnia, w którym bym nie rozpięła swych ramion,

Niczym ptak gotowy wzbić się ponad obłoki.

Żyć, a być – wbrew pozorom to nie jest to samo,

Tak!, jak latać i fruwać, albo stawiać kroki.

 

Nie mam piór, ale wiatr nieustannie mnie nosi

I niczym ziarna zdmuchnięte z dłoni, rozsiewa.

Echo głos mej radości i szczęścia, hen!, głosi,

Więc i świat mym imieniem nieśmiało pobrzmiewa.

 

Nie mam nic – jednak więcej, niż mogłam przypuszczać.

Wolna jestem od wszelkich, przyziemnych udręczeń,

Bo zachłanność na grosz, jak latawiec, mnie puszcza,

Żyję więc trochę, jak Hiob – na gnoju wyrzeczeń.

 

Czym jest złoty zegarek zapięty na ręku?

Taką samą okową najtańszy nam bywa,

Taką samą wskazówką wypala na sercu

To, co sprawia, że z każdą dobą nas ubywa.

 

Najważniejszym się zatem apetyt wydaje

Nie na mieć, lecz na żyć i to w szalonym pędzie,

Ale zgodnie z sumieniem, co nam wartość daje,

Z podejrzeniem, że jutro może nas nie będzie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz