czwartek, 4 marca 2021

LAMENT ADAMA

W cieniu jabłoni płakał Adam zasmarkany:

„Czemu żeś mnie ukarał Boże ukochany?!

Co żem zrobił, że tak Cię Panie podkusiło,

Aby mnie babsko w raju spokój zakłóciło?!

Gadają to w kościołach przeróżni kapłani,

Żeś mnie nie chciał decyzji skutkiem swojej zranić

I że – jak to wpisane jest w Księgę Rodzaju –

Zamierzałeś mi pomoc podsunąć do raju,

A tu baba mnie ciągle sobą prześladuje…

Co mam zrobić natychmiast, palcem pokazuje.

Ciągle gada i żąda, wiecznie nie w humorze,

No i grozi, że nawet Bóg mi nie pomoże,

Jak się wścieknie i w złości za łeb mnie wytarga.

Mamże z nią utrapienie, bo to zgaga twarda.

Ciągle mnie czymś obarcza i skąpi miłości.

Wydziela seks, jakoby okruch przyjemności

I na tej obietnicy, że będzie kochanie

W dzień kolejny mnie ciągnie jak w Boskie skaranie.

Czy nie mogłeś wpierw ze mną Panie porozmawiać?!

Musiałeś wbrew mej woli aż tak narozrabiać?!

Czy źle było?... – od płaczu się Adam zanosi

I o litość lamentem Pana Boga prosi –

Miałem wolność, swobodę, wokół spokój święty.

Teraz jestem zlękniony i wiecznie przejęty.

Mogłem kiedyś po raju hasać na golasa,

Teraz portki mnie cisną szlufkami u pasa.

Kiedyś spałem tak długo, jak dusza pragnęła,

Dziś mnie straszna bezsenność przeżuła, połknęła.

Kiedyś się nie kąpałem zbyt często, bo… po co?!

Teraz się myć mi każe, babsko, każdą nocą.

Nie musiałem naprawiać, w domu remontować.

Teraz baba mi każe całe dnie pracować.

Kiedyś mogłem se podpić, ile tylko chciałem.

Dziś mnie poi, nie!, wódką, lecz wodą, kakałem.

Kiedyś mogłem po jądrach się bezwstydnie drapać.

Dziś mnie za to uderza boleśnie po łapach.

Za przy stole pierdnięcie gani oraz ruga

I bez przerwy na głowie kołki że mi struga.

Kiedyś czasem folgować mogłem tak, jak chciałem.

Dzisiaj mam obowiązki, dzieci grona całe.

Mogłem poleniuchować pod słońca pierzyną.

Dziś nie mam orientacji, jak dni moje płyną.

Ciągle w pracy i w pracy od rana do świtu.

Lata lecą jak kartki wyrwane z zeszytu.

Żebyś jeszcze urodę jej Panie zachował

I w młodości, w zgrabności trwale konserwował,

To może bym Ci teraz wyrzutów nie robił

I do tej sytuacji bym się przysposobił,

A tymczasem w napięciu i w stresie chowany

Jestem pięknem! mej żony wiecznie zastraszany.

Dość, że krzyczy, że chrapie, jak żaba wygląda,

To mi jeszcze kieszenie trzepie i przegląda.

I nie mów!, żem jest winien sam tego wszystkiego,

Boś Ty stworzył potwora w tej babie takiego,

Dyktatora, co jabłkiem struć mnie próbowała…

Przeciw Tobie się nawet baba zbuntowała,

Więc jak miałem odmówić, skorom przy niej słaby

I wiem, że jak brwi marszczy, to nie dla zabawy.

Dlatego się zlęknąłem, zrobiłem, jak chciała.

Tak!, mnie tym swoim sprytem baba omotała.

Odwróć, proszę… - Adama łza ciężka zalewa

I żałość jego wielka łzami się wylewa –

Niech zniknie stworzenie, któreś mi postawił

I nią w sidła cierpienia doczesnego zwabił.

Okaż mi miłosierdzie, bom jest dziecko Twoje,

I zabierz babę, Boże, obdarz mnie spokojem.”

„Zważ na to – wtem Stworzyciel poważnie wygłasza –

Że to wina nie moja, Adamie, lecz nasza.

Ja chciałem z samotności ciebie uratować,

Więc pomyślałem: Babę trzeba wyszykować!

Błędem moim to było, żem wziął żebro twoje –

Twoim, że masz charakter paskudny za dwoje.

Z twego genu powstała ta twoja niewiasta.

Tyś był dla niej zaczynem zepsutego ciasta.

Tyś ją tymi wadami Adamie obdarzył,

Więc idź!, wypij to piwo, które żeś nawarzył,

A mnie w pokoju zostaw, bom strasznie zmęczony

I twym chłopięcym żalem okrutnie znużony.

Czas, ażebyś mężczyzną być, Adamie, zaczął.

Nie narzekaj! Panowie wszyscy wokół płaczą.

Adam wraca do domu, łzy po drodze gubi.

„Żem się – mówi – ożenił, tom strasznie był głupi.”




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz