W
cieniu jabłoni płakał Adam zasmarkany:
„Czemu
żeś mnie ukarał Boże ukochany?!
Co
żem zrobił, że tak Cię Panie podkusiło,
Aby
mnie babsko w raju spokój zakłóciło?!
Gadają
to w kościołach przeróżni kapłani,
Żeś
mnie nie chciał decyzji skutkiem swojej zranić
I
że – jak to wpisane jest w Księgę Rodzaju –
Zamierzałeś
mi pomoc podsunąć do raju,
A
tu baba mnie ciągle sobą prześladuje…
Co
mam zrobić natychmiast, palcem pokazuje.
Ciągle
gada i żąda, wiecznie nie w humorze,
No
i grozi, że nawet Bóg mi nie pomoże,
Jak
się wścieknie i w złości za łeb mnie wytarga.
Mamże
z nią utrapienie, bo to zgaga twarda.
Ciągle
mnie czymś obarcza i skąpi miłości.
Wydziela
seks, jakoby okruch przyjemności
I
na tej obietnicy, że będzie kochanie
W
dzień kolejny mnie ciągnie jak w Boskie skaranie.
Czy
nie mogłeś wpierw ze mną Panie porozmawiać?!
Musiałeś
wbrew mej woli aż tak narozrabiać?!
Czy
źle było?... – od płaczu się Adam zanosi
I
o litość lamentem Pana Boga prosi –
Miałem
wolność, swobodę, wokół spokój święty.
Teraz
jestem zlękniony i wiecznie przejęty.
Mogłem
kiedyś po raju hasać na golasa,
Teraz
portki mnie cisną szlufkami u pasa.
Kiedyś
spałem tak długo, jak dusza pragnęła,
Dziś
mnie straszna bezsenność przeżuła, połknęła.
Kiedyś
się nie kąpałem zbyt często, bo… po co?!
Teraz
się myć mi każe, babsko, każdą nocą.
Nie
musiałem naprawiać, w domu remontować.
Teraz
baba mi każe całe dnie pracować.
Kiedyś
mogłem se podpić, ile tylko chciałem.
Dziś
mnie poi, nie!, wódką, lecz wodą, kakałem.
Kiedyś
mogłem po jądrach się bezwstydnie drapać.
Dziś
mnie za to uderza boleśnie po łapach.
Za
przy stole pierdnięcie gani oraz ruga
I
bez przerwy na głowie kołki że mi struga.
Kiedyś
czasem folgować mogłem tak, jak chciałem.
Dzisiaj
mam obowiązki, dzieci grona całe.
Mogłem
poleniuchować pod słońca pierzyną.
Dziś
nie mam orientacji, jak dni moje płyną.
Ciągle
w pracy i w pracy od rana do świtu.
Lata
lecą jak kartki wyrwane z zeszytu.
Żebyś
jeszcze urodę jej Panie zachował
I
w młodości, w zgrabności trwale konserwował,
To
może bym Ci teraz wyrzutów nie robił
I
do tej sytuacji bym się przysposobił,
A
tymczasem w napięciu i w stresie chowany
Jestem
pięknem! mej żony wiecznie zastraszany.
Dość,
że krzyczy, że chrapie, jak żaba wygląda,
To
mi jeszcze kieszenie trzepie i przegląda.
I
nie mów!, żem jest winien sam tego wszystkiego,
Boś
Ty stworzył potwora w tej babie takiego,
Dyktatora,
co jabłkiem struć mnie próbowała…
Przeciw
Tobie się nawet baba zbuntowała,
Więc
jak miałem odmówić, skorom przy niej słaby
I
wiem, że jak brwi marszczy, to nie dla zabawy.
Dlatego
się zlęknąłem, zrobiłem, jak chciała.
Tak!,
mnie tym swoim sprytem baba omotała.
Odwróć,
proszę… - Adama łza ciężka zalewa
I
żałość jego wielka łzami się wylewa –
Niech
zniknie stworzenie, któreś mi postawił
I
nią w sidła cierpienia doczesnego zwabił.
Okaż
mi miłosierdzie, bom jest dziecko Twoje,
I
zabierz babę, Boże, obdarz mnie spokojem.”
„Zważ
na to – wtem Stworzyciel poważnie wygłasza –
Że
to wina nie moja, Adamie, lecz nasza.
Ja
chciałem z samotności ciebie uratować,
Więc
pomyślałem: Babę trzeba wyszykować!
Błędem
moim to było, żem wziął żebro twoje –
Twoim,
że masz charakter paskudny za dwoje.
Z
twego genu powstała ta twoja niewiasta.
Tyś
był dla niej zaczynem zepsutego ciasta.
Tyś
ją tymi wadami Adamie obdarzył,
Więc
idź!, wypij to piwo, które żeś nawarzył,
A
mnie w pokoju zostaw, bom strasznie zmęczony
I
twym chłopięcym żalem okrutnie znużony.
Czas,
ażebyś mężczyzną być, Adamie, zaczął.
Nie
narzekaj! Panowie wszyscy wokół płaczą.
Adam
wraca do domu, łzy po drodze gubi.
„Żem
się – mówi – ożenił, tom strasznie był głupi.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz