Wszędzie, gdzie nie spojrzę, dróg wstęgi się
wiją.
Mogłabym więc wybrać szlak losowym sprytem,
Lecz… która z tych ścieżek ścieżką jest
niczyją,
By móc na niej stopy odcisnąć swym bytem?
Męczy już euforia eksplozją radości,
Życie mnie goryczą bowiem napoiło,
Zapoznało z prozą zwykłej codzienności.
Wiele się już we mnie zjawisk zadarzyło.
Jeśli być, to tylko w stanie świadomości,
Dojrzale smak każdej chwili celebrować,
Powściągliwie, wiernie też rzeczywistości,
Najdrobniejsze rzeczy i fakty traktować.
Marzenia nade mną stadem rozproszonym
We wspomnień treść się niestety nie wpisały,
Celem mym jeszcze nieurzeczywistnionym,
Więc i marzeniami nadal pozostały.
Widzę ludzi, którym nie po drodze było,
Więc mnie na swą stronę ciągle przepychali.
Szturchana łokciami, popychana siłą…
Dziś widzę, jak bardzo mnie oni zdeptali;
A nic to nie chciałam, jak tylko zapachu
Starych gzymsów, drewna sceną nazwanego,
Kurtyny, co sypała się ziarnem piachu,
Otrzepując falbany z kurzu ciężkiego;
Jak aktorów, którzy moją sztukę grają,
Odtwarzając postacie, co wciąż są przy mnie,
Którzy pięknie, żywo emocje targają,
Tuląc moją duszę szczęściem nieprzytomnie…
A nic to nie chciałam, jak dźwięku maszyny
Z prowadnicą papieru, taśmą barwiącą;
Jak kąta pod dachem lipy czy leszczyny
Na werandzie kwiatem za ścianą kwitnącą;
Jak książek z moimi wyobrażeniami,
Szeleszczących kartką i pachnących drukiem,
Pochłaniających umysł swymi wersami…
Natchnienia, co skrobie w mojej duszy piórkiem…
Tyle osób w podciągu, co gna do nikąd,
Z bagażami swych marzeń pasem zapiętych,
Z których żadna jeszcze nie chciałaby wysiąść
Nim nie chwyci w dłonie kilka marzeń sennych.
Nie było im dane być po prostu sobą.
W kłębie ścieżek, szlaków utracili drogę.
Teraz podnieść głowy szczęśliwie nie mogą,
Bo im cudza ścieżka oplątuje nogę.
Może kiedyś każdy na wschód zwróci oczy
Bez zazdrości wszystkich ludzi nieprzychylnych.
Może kiedyś w dłonie ich marniutki wskoczy
Grosz talentów przecież najszczerzej potrzebnych.
Przykro, gdy marnują się kłosy pszenicy,
Ziarno butem miażdżone wciera się w beton.
Słyszę!,… każda dusza upodlona krzyczy,
Zaciskając w ręku swej przegranej żeton,
Więc dlatego z sercem wstawiam się za nami,
Z ramion swych tarniny ostrza wydłubując.
Szybujcie pod niebem, trzepocząc skrzydłami.
Nikt, jak z pasją człowiek, nie może mnie ująć.
Niech zniknie tułaczka, wszelkie zagubienie.
Każdy jest powołany przecież do czegoś.
Niech się nie zmarnuje żadne uzdolnienie!,
Nie ma bowiem bardziej nic że tragicznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz